58:44 Odcinek 123

Trudny biznes na fajerwerkach – Aneta Siwarga

Pirotechnika. Sezonowa branża, masa regulacji i widmo jeszcze większych na horyzoncie. Niezbyt to komfortowe warunki do prowadzenia biznesu. A jednak się da. Historia Anety Siwargi i firmy Triplex pokazuje, że w biznesie każdą barierę można pokonać i stworzyć biznes, który robi kilkadziesiąt milionów złotych obrotu rocznie.

W tym odcinku Aneta dzieli się historią rozwoju jej firmy. Dodam, że historią pełną wyzwań i zakrętów. Ale zdecydowanie historią z happy endem. Posłuchaj i dowiedz się, jak prowadzić firmę, w której pracownicy zostają na lata.


Materiały dodatkowe

Jeśli zainteresował Cię ten odcinek, sprawdź również:

  1. Książkę Holland. Biografia od nowa – Karolina Pasternak, dzięki której odkryjesz, że sukces można odnieść nawet w bardzo trudnych warunkach
    https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4999160/holland-biografia-od-nowa
  2. Odcinek 122 – Biznes e-Commerce na akcesoriach dla kobiet – Magdalena Kucia-Ochal, w którym posłuchasz historii powstania i rozwoju marki Nancy Accessories
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/122-biznes-e-commerce-na-akcesoriach-dla-kobiet-magdalena-kucia-ochal/
  3. Odcinek 113 – Grube miliony w branży reklamowej. Poznaj OpenGift – Paweł Frieske, z którego dowiesz się, jak z małej braterskiej firmy zbudować biznes warty miliony
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/113-grube-miliony-w-branzy-reklamowej-poznaj-opengift-pawel-frieske/
  4. Odcinek 112 – Kiszone specjały w e-Commerce – Bartosz Jurga, który udowodni Ci, że w Internecie można sprzedawać wszystko
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/112-kiszone-specjaly-w-e-commerce-bartosz-jurga/
  5. Odcinek 101 – Rozwój e-Commerce B2B w nietuzinkowej branży – Mateusz Waligóra, w którym posłuchasz o tym, jak sprzedawać pneumatykę online
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/101-rozwoj-e-commerce-b2b-w-nietuzinkowej-branzy-mateusz-waligora/

Transkrypcja

Cześć, tu Marek Kich. „Sztuka e-Commerce” to podcast dla osób, które chcą sięgać po więcej w branży elektronicznej. Moim i Waszym gościem w 123. odcinku CEO firmy Triplex – Aneta Siwarga. Dzień dobry, Aneto.

Cześć, Marku. Witajcie wszyscy.

Aneto, żebyśmy sobie zrobili małą metryczkę, opowiedz mi, z jakiej firmy dzisiaj przyszłaś. Może trochę o liczbach, trochę o wynikach, może trochę o tym, co robicie w ogóle na rynku.

Marku, doszłam do Ciebie z firmy wybuchowej, rozrywkowej – Triplex, pirotechnika fajerwerki. Produkujemy fajerwerki w Chinach, tam współpracujemy z kilkudziesięcioma fabrykami. Fajerwerki potem przychodzą tutaj, do Polski, i dystrybuujemy je w Polsce i 27 krajach w Europie. To jest taka nasza pierwsza noga. 

Druga noga, która troszkę ostatnimi laty przygasła, to jest organizacja pokazów sztucznych ogni, widowisk pirotechnicznych i trzecia, która właściwie nam eksploduje bardzo mocno, to jest sprzedaż, dystrybucja, import broni palnej. Przyjechałam do Ciebie z Wrocławia, jestem po sąsiedzku, Dolny Śląsk, ale sięgamy mackami bardzo daleko.

Jeżeli mówisz, że eksploduje na ten moment sprzedaż broni, to znaczy, że mogę powiedzieć, że nastroje w społeczeństwie się ewidentnie pogarszają?

Nie, myślę, że to jest po prostu kolejne hobby, które odnaleźli Polacy. Może też sytuacja polityczna, którą mamy za wschodnią granicą, powoduje, że ludzie chcą te kompetencje w strzelectwie podnosić, może i dobrze. Natomiast ta tendencja wzrostowa pojawiła się przed wojną w Ukrainie. A teraz rzeczywiście bardzo, bardzo mocno to rośnie.

Czy mogłabyś podzielić się kilkoma liczbami, które pokazałyby, jak duży to jest biznes?

Mówisz o fajerwerkach czy o broni?

Powiedzmy, że o wszystkim.

Triplex to grupa firm, to nie jest jedna firma. Mamy kilka firm w pakiecie. W sumie to jest broń z fajerwerkami, to są obroty powyżej 100 milionów złotych.

Kawał biznesu.

Chyba kawał, natomiast nie mam takiego poczucia, że kawał biznesu. Dopiero gdy spotykam się z przedsiębiorcami w swoich grupach networkingowych i padają te liczby, to widzę, że jest to kawał biznesu. On przez 30 lat po prostu sobie rósł, rósł i rósł. Pamiętam, jak na samym początku, kiedy staraliśmy się o kredyty (to były lata 90.), przyszedł do nas taki doradca, akurat Citibank pojawił się w Polsce, i pytał nas o roczne obroty. Ja podawałam, że to jest obrót roczny 600 tysięcy złotych. I on mówił: „To nie macie miliona?”. No, nie mamy tego miliona.

A możecie mieć?

Ale wiesz, padło to pytanie: „A możecie mieć?”. No pewnie tak, ale dajcie chwilę. Dzisiaj natomiast 600 tysięcy robimy… Bywa, że mamy taką transakcję dzienną, ale to sobie można podzielić. Wymagało to jednak pracy, tak że chyba tu jest kawał dużego biznesu.

Pytam o to dlatego, że też przyszło mi do głowy takie pytanie, bo abstrahując, że jest to mały biznes (pewnie zależy, jak byśmy porównali), ale to jest na pewno kawał biznesu, którym trzeba zarządzać. Zastanawiam się, co sprawia, że jesteś w Twoim poczuciu dobrym przedsiębiorcą, żeby takim biznesem zarządzać. Nie każda osoba się do tego nadaje.

To jest jedna rzecz, a druga jest taka, że to jest biznes mocno sezonowy. Nagle wygenerować ten obrót w krótkiej jednostce czasu to też jest nie lada wyzwanie. Prowadzę tę firmę ponad 30 lat i to rośnie razem z wiekiem i razem ze mną. To jest takie naturalne. Ja tego nie mam jakoś w odczuciu, że wczoraj było inaczej, a dzisiaj gruba linia i jest inaczej. Nie, to po prostu ewoluuje. 

Mam bardzo dobrą załogę. Lider i zarządzający to jedno, ale ludzie i załoga to jest coś, bez czego byśmy w ogóle nie ruszyli i jest to nie do przecenienia. W mojej załodze są osoby, które są z nami od początku, kiedy jest pirotechnika. Może nie tak od samego początku. Mam dziewczynę, która jest z nami 20 lat, kolejna 18 lat, inna 17. Tak że naprawdę średnia w firmie to będzie powyżej dziesięciu lat. 

Z tego, co obserwuję, to bardziej się do nas przychodzi i zostaje, a jeśli ktoś odchodzi, to albo zmienia miejsce zamieszkania, albo emerytura, natomiast jeśli rzeczywiście odchodzi, to w ciągu 3 miesięcy, bo w tym naszym teamie się nie sprawdził, natomiast jak już zostaje ktoś rok, to zostaje na dłużej, i to trwa. To jest więc ten sukces firmy – stabilna załoga.

Myślisz, że dlaczego ludzie zostają? Co ich tak trzyma w firmie? Bo to jest wysoka średnia.

Trzeba by ich zapytać. Pewnie jest im dobrze z nami. Ja się bardzo cieszę, bo mi jest dobrze z nimi. Przyjeżdżają do nas klienci, a oni też się za bardzo nie rotują w tej branży. W tej branży są bardzo wysokie bariery wejścia. Jak już ktoś jest, to jest. Oni się u nas czują jak w rodzinie. Przyjeżdżali do działu handlowego 20 lat temu i były te same osoby, przyjeżdżają teraz i są te same osoby, więc my wiemy, jakie są koleje losu ich dzieci, wnuków, kiedy mają urodziny, imieniny. To jest naprawdę cudowne. Czasami mam wrażenie, że jestem troszkę w takiej sekcie.

Podoba mi się, z jakim uśmiechem o tym mówisz, bo to faktycznie brzmi, jakby była taka rodzinna atmosfera, że wszyscy jednak tym biznesem trochę żyją.

Mam nadzieję, że tak jest, musiałabym też spytać swoich pracowników, bo może idealizuję, a jest inaczej, chociaż z drugiej strony liczby i brak rotacji chyba pokazują, że tak jest.

Cofnijmy się do początków Triplexu, w których Ciebie nie było.

Mój mąż założył firmę w 1982 roku, czyli bardzo dawno temu i w trudnych czasach. Wtedy firma nie zajmowała się w ogóle fajerwerkami. To były takie czasy, kiedy łapano się tego, co przynosiło zyski. 

On zawsze się interesował elektroniką, więc z tego, co mi opowiadał, na początku tej drogi był montaż telewizorów, anten satelitarnych, potem w 1989 roku nastąpił przełom i ja wtedy go poznałam. To był też ten etap w Triplex (wtedy już była ta nazwa, rzeczywiście pojawiło się to słowo), kiedy była hurtownia artykułów spożywczych we Wrocławiu na ulicy Oławskiej, a na ostatnim piętrze był sklep z elektroniką, ze sprzętem AGD, RTV. 

Ja zostałam poproszona o to (ponieważ znałam trochę język angielski), żebym skontaktowała się, uwaga, nie faksem, nie mailem (wtedy nie było takich urządzeń), tylko teleksem (to było coś!) z firmami, i to też nie z Chin, tylko z Tajwanu. Nie, właśnie wtedy z Chin. Poproszono mnie, żebym się skontaktowała z firmami z Chin, z fabrykami w sprawie oferty, bo mój przyszły mąż miał ochotę te fajerwerki zaimportować, zawsze marzył o fajerwerkach. Elektronika i fajerwerki to było coś, co zawsze było w jego sferze marzeń. 

Napisałam tę treść, on przestukał teleks i nie zadziało się nic. Poproszono mnie więc o to, żebym zadzwoniła do tych firm w Chinach i skontaktowała się z nimi. Był to dla mnie duży stres, bo wtedy byłam młodą dziewczyną i wcale nie czułam, że mój angielski jest bardzo płynny. Gdy zaczęłam rozmawiać, Po drugiej stronie usłyszałam tylko dziewczęcy chichot. Zorientowałam się, że ci ludzie w ogóle nie znają języka angielskiego i to, że ktoś do nich dzwoni z drugiego końca świata, jest dla nich bardzo zabawne. Tak się skończyły pierwsze zapędy, żeby importować towar z Chin. 

Mąż (wtedy jeszcze nie mąż) znalazł dla nas sposób, jak zaimportować rzeczy z Tajwanu. Rozpoczęły się pierwsze importy, ale tylko na potrzeby sklepów wrocławskich czy sklepu pod siebie. Nie było mowy o tym, żeby te fajerwerki były towarem, po pierwsze – strategicznym dla firmy, a po drugie – żeby rozprowadzać je gdzieś dalej. 

Tak było do 2006 czy nawet 2007 roku, gdzie hurtownia spożywcza, która zatrudniała wtedy 50 osób (to było na te czasy bardzo dużo) była źródłem głównego dochodu. Pamiętam, że tak na poważnie weszłam do firmy w 1995 roku po studiach i stworzyłam tam siatkę przedstawicieli handlowych. 

Pamiętam, jak tworzyliśmy ofertę w Excelu, takim jeszcze raczkującym. Specjalnie była zatrudniona dziewczyna, która wstukiwała te wszystkie zupki chińskie, makarony, cukry i ceny. Robiła to wszystko na piechotę. Z takimi cennikami update’owanymi raz w tygodniu, wyruszali w trasę przedstawiciele handlowi na Dolny Śląsk i sprzedawali towar. 

W 1997 roku przyszła powódź, która zabrała wszystko. Byliśmy w bunkrze przy Legnickiej, to była nasza siedziba. Zalało nie tylko nas, ale prądu też nie było. Spożywka odpłynęła z powodu braku zasilania, zabrało też dobytek naszych klientów, także oni nie zapłacili nam za towar, a my musieliśmy zapłacić swoim dostawcom, więc zrobiło się bardzo źle. Z 50 pracowników zostałam ja z mężem, trzeba było posprzedawać samochody. Trochę mieliśmy w tym bunkrze podnajmu, więc udało się z tego przeżyć, ale było bardzo ciężko. 

To były bardzo trudne chwile. Ja wtedy miałam roczne dziecko i na szczęście istniały second-handy, gdzie dało się kupić śpiochy, jakieś ubrania dla dzieci i ewentualnie nawet zabawki. Miotaliśmy się trochę, tak właściwie bardziej mój mąż, bo ja zajmowałam się dzieckiem. Zatrudniłam się też w szkole, policealnym studium, i tam realizowałam się jako nauczyciel. Zawsze wiedziałam, że mogę albo być dobrym nauczycielem, albo dobrym handlowcem, tak że miałam w swoim życiu ten epizod bycia nauczycielem. Te pieniądze pozwalały nam przeżyć te trudne chwile. Nie były nie wiadomo jakie, ale zawsze. 

Miotaliśmy się w firmie. Mój mąż bardzo chciał sprzedawać elektronikę, to był czas, kiedy elektronikę, komputery, płyty główne, podzespoły sprowadzał z Tajwanu. To były bardzo trudne czasy. Nie wiem, czy pamiętasz firmy JTT, Optimus. To jest ten czas, kiedy tam się zaczęły dziać dziwne historie, więc wiedzieliśmy, że jednak nie tędy droga, natomiast ja zaobserwowałam, że po fajerwerki, które się sprzedają w końcu roku w tym naszym sklepie w bunkrze, coraz częściej przychodzą klienci i w listopadzie, i w październiku, czyli może można zrobić z tego biznes nie tylko dwutygodniowy, ale też coś więcej. 

Uruchomiliśmy malutką hurtownię w ramach tego obiektu i tam zaczęli przyjeżdżać klienci. Wtedy sprowadzaliśmy już fajerwerki. Z tego Tajwanu już nie, bo okazał się mało przyjazny. Zaczęliśmy współpracować z hurtowniami w Europie, Holandii. Pewnego razu przyjechał do nas klient z Litwy, taki starszy pan, i mówi: „Aneta, ale wy macie fajne rzeczy, zupełnie inne niż inni importerzy (bo wtedy też byli inni importerzy w Polsce), tylko że one są bardzo drogie”. No wiesz, dlaczego miałyby być tanie, skoro płacimy w guldenach (wtedy nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, to był koniec lat 90.), przecież Holender nie pracuje za 10% ani 20%, Chińczyk też nie. Rzeczywiście musieliśmy coś zrobić, żeby trochę tę drogę fajerwerków z Chin skrócić. Zaczęliśmy nad tym myśleć i to był ten moment, który zmienił naszą firmę. 

Wracając jeszcze do lat 90., to to, co pozwoliło nam przeżyć, to były pokazy sztucznych ogni. To był ten czas, kiedy każda impreza w mieście, każda impreza w firmach kończyła się wystrzałowo. Ludzie się bawili, cieszyli, rzeczywiście robiliśmy tych imprez bardzo dużo w ciągu lata. Pamiętam swoje dziecko właśnie, które wtedy… Miałam 28 lat, a on miał 2, 3, 5 latek. Jeździliśmy na te imprezy, a tam nie było takiego sprzętu jak dzisiaj, komputerowego, tylko się rozciągało kable. Żeby zrobić pokaz o 22:00, trzeba było usiąść na polu o 9:00 rano i ciągnąć te kable, a młody z nami biegał. Rozpalało się grill i cała firma przy tej pirotechnice siedziała. Imprezowaliśmy i czekaliśmy na wieczór. To było trudne, ale też są to chwile, które wspominam bardzo fajnie. To był kawał dobrego, fajnego czasu, mimo że finansowo bardzo mocno trudnego.

To jest świetna historia, bardzo fajnie mi się tego słucha, ale to też historia o odporności psychicznej. To taki temat, który mnie jako przedsiębiorcę dotyka, ale nie tylko mnie jako przedsiębiorcę, nie tylko innych ludzi – przedsiębiorców, ale też w ogóle ludzi. Zastanawiam się – co te wszystkie wydarzenia, o których mówisz, te trudniejsze, co one Ci zrobiły w głowie? Jakie były wtedy myśli? Wiesz, tracisz właściwie wszystko… 

Ja chyba nie miałam takiego poczucia straty, ponieważ byłam w firmie krótko. Byłam jeszcze przed trzydziestką, więc dla mnie wszystko jeszcze było otwarte. Jak nie tu, to tu. To nie ja traciłam, bo nie ja zarabiałam te pieniądze. Myślę, że to pytanie byłoby bardziej do mojego męża, który nagle z dnia na dzień tracił wszystko. Ale z drugiej strony – pojawiła mu się rodzina, dziecko i myślę, że zresztą do dzisiaj my jesteśmy… Wiesz co, wzruszyłam się trochę.

No to są takie historie, wiesz. Też nie opowiadasz o niczym.

Do dzisiaj jesteśmy dla siebie ogromnym wsparciem i takim fajnym tandemem, że on beze mnie nie zrobiłby pewnych rzeczy, a ja bez niego też. Gdyby nie to, że jesteśmy razem, ta firma też nie byłaby tym, czym jest dzisiaj. Chyba to odpowiedziałam Ci troszkę na to pierwsze pytanie, gdy mówiłam o pracownikach, ale też o tych relacjach prywatnych. Warto o nich wspomnieć, bo są kluczowe. Gdy przychodzisz do domu i masz to wsparcie, to jest to megaważne.

Nie wiem, czy jesteś w stanie sobie wyobrazić dzisiaj podobną sytuację, ale na pewno nie chciałbym, żebyś musiała ją przeżywać. Czy masz poczucie, że dzisiaj też byłoby łatwo, gdyby faktycznie się wydarzyło coś takiego trudnego, czy uodporniłaś się psychicznie na trudy, które mogą się pojawić?

Nasze państwo funduje nam co chwila trochę tego stresu. W 2018 roku przed pandemią pojawiły się pierwsze newsy, jakoby branża wpływała na śmierć ptaków w sylwestra, na psy… Pewnie jest w niektórych obszarach trochę prawdy, natomiast co do ptaków – mamy badania, że to nie do końca jest prawda. Dużo jest sfabrykowanych materiałów, ale nie o tym chcieliśmy dzisiaj mówić, natomiast pojawiają się jakieś projekty, które chcą branżę zniszczyć. Nie jest mi z tym dobrze. 

30 lat pracowaliśmy w branży po to, żeby przede wszystkim było bezpiecznie. Dla mnie branża pirotechniczna jest branżą dużego ryzyka. Bycie w niej odpowiedzialnym to jest coś fundamentalnego. Dla mnie Sylwester kończy się nie 1 stycznia, tylko gdzieś w okolicach 2., kiedy na pasku wiadomości widzę, że nie było wypadków, nikt nie zginął, nikomu nic poważniejszego się nie stało. To jest dla mnie koniec Sylwestra. 

W zeszłym roku cała branża, wszystkie firmy, wszyscy importerzy, ale ci z Chin, bo ci, którzy kupują w Europie, to już niekoniecznie, mieliśmy stuprocentowe kontrole wszystkich kontenerów pod względem tego, co przywozimy. Były pobierane próbki. Tak naprawdę ta kontrola wykazała, że polski towar jest bezpieczny. Jeśli były jakieś niezgodności, to papierowe, że jakaś deklaracja nie została odpowiednio podpisana czy na czas wydana, natomiast co do jakości produktów i bezpieczeństwa nikt nie miał zastrzeżeń. Jest to dla mnie ogromna satysfakcja i radość, że nie tylko moja firma, ale cała branża w ogóle jest branżą odpowiedzialną. 

Teraz, kiedy ktoś chce grzebać w branży i ją zniszczyć… Przecież zniszczyć branżę w Polsce to nie jest tak, że zniszczy się fajerwerki. Przecież w całej Unii Europejskiej jest pirotechnika. Jeżeli nie z Polski, to pojawi się towar z różnych źródeł, z różnych krajów. Teraz pytanie: czy pojawi się towar bezpieczny? Bo bazując na przepisach europejskich, musimy każdy towar przebadać tak czy owak. Musi przejść przez badanie CE i dopiero pozytywne przejście przez to badanie dopuszcza ten towar do sprzedaży.

Niektóre firmy robią to w Chinach, a niektóre w Europie. Jest pytanie: co się dzieje z towarem, który nie przejdzie tych badań w Europie? Nie przypuszczam, żeby ktoś utopił ileś tam tysięcy euro w jego utylizację. Jaką więc mamy gwarancję, że takiej jakości towar nie pojawi się w Polsce jakimiś bocznymi kanałami?

Drugie pytanie: towar pirotechniczny może być w Polsce, w innych krajach jest różnie, ale Polska akurat ma te przepisy zaostrzone – i dobrze, ja się z tym jak najbardziej identyfikuję. Można sprzedać ten towar tylko osobom, które ukończyły 18. rok życia. Jeżeli teraz pojawi się towar gdzieś spoza Polski – jaka będzie gwarancja, że on nie pojawi się w rynkach małoletnich, gdzie dzieciaki najbardziej chcą odpalać i mieć w rękach towar i im mocniejszy dla nich, tym lepszy? Nie ma żadnej gwarancji. Jeżeli coś się takiemu dziecku albo dorosłego stanie – gdzie mamy podmioty odpowiedzialne za uszczerbek na zdrowiu? Dzisiaj na każdym produkcie jest nazwisko, nazwa importera, dystrybutora. Na takim no-name’owym produkcie tego nie będzie. Kto będzie za to odpowiedzialny? Kto będzie płacił odszkodowania? Kto będzie wypłacał emeryturę? 

Jest lawina ogromnych konsekwencji tylko dlatego, że ktoś wpadł na pomysł, żeby branżę zniszczyć. Do tego jeszcze robi to w białych rękawiczkach, bo najpierw pomysł, że każda gmina będzie sama decydowała. Rozumiem więc, że – załóżmy – gmina Wrocław albo Warszawa powie, że nie, ale Warszawa graniczy z Grodziskiem Mazowieckim (nie wiem, czy graniczy, ale załóżmy), to gdzie jest ta granica? Gdzie jest ta miedza? Tam można, tam nie można? To w tym momencie w marketach jednych można, a w drugich nie. Jak więc robisz dystrybucję? To jest nielogiczne i bezsensowne. 

Pojawił się kolejny projekt, żeby zabronić sprzedaży materiałów głośniejszych i ktoś sobie wymyślił, że takim materiałem jest klasa F3. Nie wiem, skąd takie pojęcie, kto to badał, skąd w ogóle takie zdania. Niektórzy posłowie mówią: „A na tym nie koniec”. To chwila – gdzie jest koniec? Jak ja mam pracować? Gdzie jest stabilność i pewność prawa? Odpowiadając na Twoje pytanie – dzisiaj może nie powódź, która była czymś nieprzewidywalnym, ale nieprzewidywalni politycy i ich słowa rzucane tak o sobie sprawiają, że wcale też się nie czuję pewnie.

Jak sobie radzisz?

No wiesz, dzisiaj mam firmę, mam nowe magazyny, które skończyliśmy budować i odebraliśmy je w zeszłym roku, które miały być magazynami z WMS-em, z nowoczesnymi regałami. Wstrzymałam te prace, bo po co będę inwestować kupę kasy w WMS i regały, jeśli nie wiem, co się będzie działo. Mamy inne inwestycje w pirotechnice, które też zawiesiliśmy. Ta sytuacja trochę mi przypomina rok 2015 i sytuację niepewności, która po wygraniu wyborów przez PiS dotyczyła wszystkich przedsiębiorców. Wtedy gwałtownie siadły wszystkie inwestycje, a mieliśmy właśnie rozpocząć budowanie magazynu. Zastanawialiśmy się: rozpoczynać czy nie? Przez 2 lata czekaliśmy, co się zadzieje. Przecież codziennie budziliśmy się w nowej rzeczywistości politycznej i gospodarczej. 

Przez 2 lata przetrzymaliśmy tę budowę, rozpoczęliśmy ją w bodajże w 2017 lub 2018 roku, 2 lata później zaczęła się pandemia. Byliśmy na szczęście już prawie na ukończeniu tychże magazynów. Co chwilę mamy więc jakieś prezenty od polityków. Odpowiadając na Twoje pytanie, jak sobie radzę, mówię – za dużo mamy do stracenia i po prostu inwestycje są wstrzymane.

A z odpornością psychiczną? To jest trudna sytuacja. Wielu ludzi by stwierdziło: „****, to nie robię”, a Ty tu siedzisz i nawet się uśmiechasz.

Nie wiem! Wiesz, każdy w naszej branży musi przechodzić przez badania psychiatryczne i psychologiczne. Moje będą za 2 lata kolejne, bo to cyklicznie, to zobaczymy, co mi powie psychiatra i psycholog.

OK, czyli rozumiem, że do tego czasu jeszcze jest kwestia otwarta.

Zobaczymy. Bywa, że budzę się i mam taki strach, co będzie, ale życie funduje nam tyle różnych innych stresowych sytuacji, że po prostu trzeba przez to przejść. Myślę, że dużo większym stresem byłaby choroba w rodzinie niż choroba w biznesie.

Zapytam trochę retrospektywnie. Czy już wtedy, gdy zaczynałaś pierwsze obroty na fajerwerkach, wiedzieliście, że to może być taka branża, która będzie pod ostrzałem czy będzie bardziej skomplikowana? Pytam o to w kontekście tego, czy podjęłabyś inną decyzję, jeżeli chodzi o asortyment.

Tej decyzji, że będą fajerwerki, nie podejmowałam ja, tylko Mirek. Ja wtedy byłam świeżo po studiach i zastanawiałam się, czy na pewno chcę fajerwerki, czy na pewno chcę tutaj zostać. Pamiętam swoją rozmowę z moją mamą, kiedy się zastanawiałam: „Wiesz co, a może powinnam pracować w agencji reklamowej, bo mnie to interesuje? Albo w firmie farmaceutycznej, bo tam pomagamy ludziom ze zdrowiem?”. Wtedy byłam trochę w takim matrixie. „A może w firmie spożywczej, bo tam będziemy dobrze ludzi karmić?”. Moja mama zapytała: „Dlaczego nie fajerwerki? Przecież one dają ludziom radość. A co jest najważniejsze? Zobacz, jak oni się cieszą!”. Przyznałam jej rację: dlaczego nie dawać radości ludziom?

Przejdźmy do momentu, w którym w waszej firmie pojawiła się sprzedaż elektroniczna. Możesz podać datę, kiedy to nastąpiło? 

Chyba 2,5 roku temu, jeżeli mówimy o sprzedaży czy o platformie B2B. Sama strona internetowa z produktami to w momencie, kiedy tylko na świecie zaistniało coś takiego jak Internet, strony internetowe – my to mieliśmy i chyba byliśmy jedną z pierwszych firm w Polsce, która miała stronę internetową z dostępem do takiego katalogu.

To pogadajmy o B2B. Z czego wynikła potrzeba posiadania takiej platformy?

Fajerwerki są towarem, gdzie sprzedaż w 70% dzieje się w końcówce roku. Największa kumulacja, kiedy do hurtowni, które zaopatrują się gdzieś w okolicach września, dochodzą potem większe sklepy, potem mniejsze, na koniec dochodzą sklepiki, a jeszcze na końcu dochodzą sieci. Taka kumulacja dzieje się zaraz po Wszystkich Świętych, po 1 listopada. 

Wtedy po prostu jest strasznie. Urywają się telefony, maile i ten nawał wcale nie kończy się o godzinie 17:00 czy 18:00 tylko trwa na okrągło, bo właściciel sklepu wraca do domu albo zamyka sklep o tej godzinie 18:00, robi szybką inwenturę i patrzy, że mu brakuje tego, tego i tego. Co wtedy robi? Dzwoni do Triplexu, a on już nie pracuje, też musi odpocząć. Stwierdziłam, że klient musi mieć dostęp do towaru, do informacji o tym, co jest, i możliwości składania zamówień, rezerwacji tak naprawdę 24 godziny na dobę przez 7 dni w tygodniu. To by była pierwsza przesłanka i właściwie najważniejsza. 

Chciałam też, żeby ta platforma B2B była też takim miejscem spotkań w branży. To było po pandemii, kiedy było trudno w naszej branży, bo i mniej imprez plenerowych, duży stres naszych kontrahentów. Pojawiła się też informacja, że będą się przepisy zmieniać, więc chcieliśmy mieć w jednym miejscu informację, co się dzieje w branży, co się dzieje też w Triplexie. To było najważniejsze. Pamiętam też obawy swoich pracowników, swojego działu handlowego: „Pani Aneto, to co, my już nie będziemy potrzebni?”.

Po 18. latach?

No właśnie! No nie, będziecie potrzebni, tylko teraz nie będziecie rozmawiać o tym, że on chce 2 czy 3 sztuki albo kiedy coś przychodzi, bo bardzo często były takie pytania. My jesteśmy importerem, te dostawy przychodzą w jakimś określonym harmonogramie i handlowcy potrafili dziennie dostawać po kilka telefonów o to samo, czyli kiedy to i tamto będzie od różnych osób. To już po prostu było nudne albo bardzo pracochłonne i czasochłonne, natomiast platforma B2B miała uzupełnić tę informację, czyli klient, wchodząc na platformę, widzi, czy to będzie za 2 tygodnie, czy za miesiąc, czy wcale nie będzie. Natomiast właśnie to pytanie: czy będą potrzebni? Będziecie potrzebni, będziecie mieć więcej czasu, żeby mieć kontakt z klientem i opowiedzieć o nowościach i innych sprawach, niż tylko kiedy będzie najbliższa dostawa.

Podsumowując ostatnie te 2 lata: tak rzeczywiście jest. Zresztą u mnie z racji charakteru branży nie jest tak, że zamówienie klienta, które on składa przez B2B, od razu zamienia się w fakturę. Nie może tak być, tutaj jest trochę inna sytuacja. Jesteśmy obwarowani przepisami, musimy tego klienta sprawdzić, szczególnie jeśli zamawia towar, który jest towarem koncesyjnym. Jesteśmy obwarowani milionami przepisów, więc tak naprawdę to, co klient składa przez Internet, to jest tak zwane zamówienie. Wpada mu do koszyka zamówień i ono jest rezerwacją, czyli jakby zatrzymuję i nie udostępniam tego towaru innym klientom. 

To jest dla naszych kontrahentów wystarczające, natomiast w ślad za tym zamówieniem następnego dnia czy w tym samym dniu handlowiec musi wykonać telefon, musi się skontaktować z klientem, potwierdzić to wszystko, ustalić szczegóły, jakim transportem ten towar będzie do niego szedł, czy transportem specjalistycznym (bo w mojej branży jest transport specjalistyczny, kiedy ilość prochu na dostawie przekracza jakąś liczbę), czy też nie. Jest więc dużo niuansów, które mój handlowiec musi z klientem dograć.

Czy Wasze oczekiwania wobec tej platformy już zostały spełnione? Pytam trochę o oczekiwania vs rzeczywistość. Czy te plany, marzenia, które miałaś, rzeczywiście w praktyce się potwierdziły?

Na początku byłam trochę zdegustowana. Raz, że nie wszystko działało tak, jak powinno działać, ale trzeba było się dotrzeć. Ja jestem trochę popędliwa. Chciałabym, żeby już, natychmiast, a jednak trzeba trochę pokory, cierpliwości. 

Dzisiaj, po 2 latach, kiedy szłam na spotkanie z Tobą, zadałam pytanie swoim handlowcom: „No i jak to widzicie?”. Ci, którzy mają do czynienia z całkiem nowymi klientami, stwierdzili, że nie wyobrażają sobie pracy bez platformy, bo oni zamawiają towar wyłącznie przez nią. To mnie zaskoczyło. Starzy klienci, którzy są z nami od lat 90., to bywa różnie. Bywa tak, że trochę zamawiają przez platformę, trochę przez telefon albo zamawiają przez platformę i zaraz jest telefon: „Pani Dagmaro, wysłałam zamówienie”. Oni tak jakby nie do końca zaufali, że to, co zrobią zdalnie, wpłynie od razu do komputera. Są też klienci, którzy mówią: „Pani Dagmaro, ty jesteś dla mnie moją platformą, ja nie potrzebuję żadnej platformy”. Rzeczywiście, w tej chwili więcej niż 60% tych starszych klientów i 100% klientów nowych pracuje na platformie. Bardzo zaskoczyły mnie te wyniki.

To jest bardzo dużo. 60% konwersji klienta, którego już mieliście, do Internetu, to jest taki wynik, którym chyba można się nawet pochwalić.

Naprawdę? Ja się nie znam.

Była branża, gdzie 30% czy 20% to jest sukces. Zapewne z tego samego powodu, co przed chwilą powiedziałaś: „Pani Dagmaro, ty jesteś moją platformą”. Co musi się wydarzyć, żeby jednak kupowali online? Nie ma takiej rzeczy. Najczęściej tak jest, 60% to jest dużo.

Myślę, że w mojej branży jest jeszcze jeden taki czynnik. Dzisiaj następuje w niej sukcesja. Ci ludzie, którzy mieli lat 30 w latach 90. i nieco później, dzisiaj oddają swoje biznesy dzieciom, a to młodzi ludzie jednak chcą zamawiać przez Internet. Myślę, że to ma też duże znaczenie w przypadku mojej branży. Na samym początku jeden z moich kontrahentów, też już właśnie sukcesor, powiedział do mnie: „Aneta, co wyście postawili? Ja nawet do łazienki chodzę z telefonem i z tą waszą platformą”. No, to był komplement.

Czy były jakieś trudności, które się pojawiły przez to, że macie platformę? Takie, których się nie spodziewałaś? Jakaś nowa przeszkoda przez to, że sprzedajecie też online?

Bałam się, że stracimy kontakt z klientem i nie będziemy wiedzieli, czego on tak naprawdę potrzebuje. Bardzo więc uczulałam swój dział handlowy, żeby tego kontaktu nie stracili, ale oni też wiedzieli, że to jest ważne. Właściwie oni od tego są, bo moi handlowcy to nie są fakturzyści, którzy mają fakturować, enter i print, tylko są doradcami klientów. Na szczęście udało się temu zapobiec i kontakt z klientem jest. Rozmawiamy, mamy spotkania z klientami face-to-face, więc ten kontakt z potrzebami, z informacją nie zanikł przez platformę B2B. 

Więcej obaw nie miałam. Oczywiście, technicznie bałam się, że ktoś będzie zamawiał, a ja nie dostanę informacji. Tak na początku się działo, ale na szczęście zapobiegliśmy temu z naszym dostawcą usług. Stworzyliśmy takie narzędzia, które wyłapują błędy, są raporty, oni dostarczą zamówienia codziennie, więc właściwie po 2 latach, jeśli takie sytuacje się zdarzają, to bardzo sporadycznie.

Czy klienci mają inne oczekiwania w związku z tym, że macie platformę? Mówisz, że nowi klienci po prostu mają oczekiwanie, że macie platformę, ale czy czujesz, że też wymagania klientów wobec Was się zmieniają? Czy na przykład przez to, że macie platformę, oni oczekują, że będą szybciej te zamówienia szły, albo inaczej, albo oczekują innego kontaktu handlowca? Bo stajecie się firmą online. Było nie było, ponad 50% zamówień to już jest platforma.

Ta platforma to jest tylko narzędzie do zamówień. Nie zgodziłabym się, że jesteśmy teraz firmą online, absolutnie. Ja jeżdżę i spotykam się z klientami, klienci do nas przyjeżdżają. Tak jak powiedziałam, mamy imprezy branżowe dwa razy do roku, więc ten kontakt z klientem face-to-face absolutnie nie został zaprzepaszczony. Wręcz przeciwnie – on jest coraz bardziej wzmożony właśnie przez to, żeby klient nie poczuł, że my jesteśmy anonimowi. Natomiast przy okazji całej strefy technologicznej bardzo mocno wzmocniła się rola youtuberów, celebrytów. Tutaj jest ogromne pole do popisów, miejsce, które odkrywam i które trochę mnie przeraża.

W jaki sposób je odkrywasz?

Widzę, jaki wpływ mają osoby, które przyjęły status youtubera, celebryty, na zakupy tych end userów, czyli ostatecznych klientów. Kiedyś, jeszcze przed Internetem, to my uczyliśmy, szkoliliśmy ludzi, jak używać, jak sprawiać, żeby fajerwerki były bezpieczne. Uczyliśmy też sklepy, jak i co mają mówić klientom. Teraz ten ciężar edukacji bardzo mocno przeniósł się na youtuberów. 

Mam nadzieję, że oni to udźwigną. Bardzo fajnie jest pokazać zabawy z fajerwerkami trochę na granicy bezpieczeństwa, tylko to może mieć potem ogromne konsekwencje, jeśli ktoś tę zabawę potraktuje, że tak ma być. Kontaktujemy się z tymi osobami. Na szczęście one są bardzo otwarte, rozumieją ten ciężar i rzeczywiście trochę pohamowują te swoje zapędy do szaleństw.

Chciałbym, żebyśmy wrócili do samej branży pirotechnicznej. Już chyba wyszło trochę, że jest to ciężki temat i widać, że to też w tobie żyje. Zastanawiam się, jaka przyszłość czeka pirotechnikę. Nie będę dzisiaj zajmował żadnego stanowiska, dlatego że go chyba nie mam skrystalizowanego, natomiast na pewno jest tak, że macie 49 ustaw na stronie rozporządzeń, czyli generalnie można powiedzieć, że rząd Wam nie ułatwia. 

Znam Twoją ocenę tego, jak wpływają działania rządu na Ciebie, jako właścicielkę biznesu czy przedsiębiorczynię, ale też na całą branżę, na ludzi, którzy dostają pracę i tak dalej. Zastanawiam się natomiast, w którym kierunku to zmierza. Jak Wy się w ogóle szykujecie i pytanie: na co wy się w ogóle szykujecie?

Czekamy, co się zadzieje w sejmie. Cała branża jest zawieszona. Jaka jest przyszłość? W idealnej sytuacji po prostu powinniśmy normalnie móc pracować, bo jak zlikwidowanie branży, jak mówiłam wcześniej, niewiele da. To tylko namnoży kłopoty. Ktoś ogłosi sukces, bo zlikwidował branżę pirotechniczną, tylko to będzie zwycięstwo pyrrusowe, bo ono niewiele zmieni. 

Jesteśmy natomiast członkami Stowarzyszenia Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki i współzałożycielami Fundacji Rozwoju i Edukacji Pirotechnicznej. Jesteśmy otwarci na to, żeby rozmawiać. Jest wiele metod, żeby zabezpieczyć czy zwierzęta, czy ludzi w sposób szanujący prawo i branży, i tychże do istnienia. Mamy narzędzia. Jeżeli ktoś się znęca nad zwierzętami, to są narzędzia prawne, co z taką osobą zrobić. 

Co będzie? Nie wiem. Czujemy się trochę bezradni, bo wiele rzeczy dzieje się bez nas. W momencie, kiedy debatowano na temat fajerwerków, nikt nas nie zaprosił do dyskusji. Liczymy na to, że teraz, kiedy to będzie wychodziło z sejmu, ktoś zapyta o głos branży. Mamy taką nadzieję. Jesteśmy na początku tej drogi. Chętnie udzielę Ci odpowiedzi może za kilka miesięcy. Dzisiaj jesteśmy zawieszeni. Nie wiem, co z nowościami, inwestycjami. 

Proces wdrożenia nowości na rynek to jest około 1,5 roku do nawet 2 lat. Ja dzisiaj, w 2024 roku, powinnam już myśleć, co będzie w roku 2026, pracować nad tym produktem. Właśnie wakacje to jest ten trochę spokojniejszy czas w handlu, idealny, żeby rozmawiać z fabrykami i wymyślać coś nowego. Ja tego teraz nie robię, bo nie wiem, czy mam ten swój czas inwestować, czy nie, no bo po co? 

Ktoś może powiedzieć: „No to nie będzie nowości”. No to nie będzie, może też przeżyjemy. Podczas pandemii też za wiele tych nowości się nie pojawiało, tylko czy to jest naturalne i dobre? Bardzo lubię swój biznes, swoją pracę i chciałabym, żeby to po prostu było fajne, kreatywne, żeby dawało satysfakcję mnie i moim pracownikom. Oni też lubią pracować i gdy pojawi się coś nowego, to widzę, jak się cieszą, ale cóż, musimy czekać.

Czy bierzesz pod uwagę jakąś dywersyfikację, pivot, zmiany trochę asortymentu na taki, który nawet będzie trochę innym produktem?

Oczywiście że tak.

Jakieś lasery?

No nie, pirotechnika i lasery to jest zupełnie inny świat, co innego. Mało tego, lasery potrzebują dużo prądu. Wiele osób powie, że lasery są ekologiczne. No to nie czytały odpowiednich książek. Lasery to nie są te emocje. Drony to też nie są te emocje. Fantastycznie wyglądają drony z fajerwerkami, byłam na niejednym takim pokazie, natomiast sam dron to jest mechanika, technologia, to buczenie – to nie są te emocje. Szukając więc czegoś alternatywnego, co zamieniłoby fajerwerki jako fajerwerki, to po prostu nie ma. 

Kiedyś ktoś wymyślił tańczące fontanny, to była moda przez 1-2 lata i też to umarło. Gdyby było jasno powiedziane, co możemy, to OK, ale jeśli ktoś mówi, że teraz zlikwidujemy to i zobaczymy, co dalej, to co oznacza: „co dalej”? To znaczy, że do zera, że ludzie będą nam wbijać nóż w plecy i ten nóż przekręcać? Nie, to nie jest fajne.

Nie zapytam Cię w takim razie, jak widzisz branżę, siebie, firmę za 3-5 lat, bo to w sumie bardzo otwarte pytanie i bardzo dużo zmiennych może się wydarzyć, ale co byś chciała, żeby się wydarzyło za te 3-5 lat?

Model idealny, jeśli chodzi o Triplexa. Jesteśmy w 27 krajach w Europie, z czego jestem bardzo dumna, bo po prostu jesteśmy rozpoznawalni jako marka i to jest fantastyczne. Chciałabym jednak być tam jeszcze bardziej rozpoznawalna, więc jest tutaj sporo do zrobienia. 

W Polsce jesteśmy w gronie liderów, więc chyba trudno jest zrobić więcej, jeśli chodzi o sprzedaż, natomiast doskonalić produkty, wprowadzać nowości – tu jest duże pole do popisu. Wprowadziliśmy nowe fontanny pirotechniczne. To jest pomysł jeszcze z 2018 roku. Zobacz, jak dawny, nie? Ale w owych czasach one były na bazie plastikowych elementów, a przerobiliśmy je na elementy papierowe. To wymagało dużego nakładu pracy, bo cóż, papier lubi się palić, więc trzeba było połowę poprzerabiać, porobić testy i to trochę trwało.  Idziemy więc w kierunku likwidacji plastiku w pirotechnice. Przy rakietach tego plastiku też jest sporo. To nie jest łatwa sprawa, żeby zamienić pewne elementy w rakiecie na papierowe, ale też nad tym pracujemy. Teraz pytanie: czy ta praca pójdzie w dym przez rządzących? Tak, czy nie? 

Jak sam zauważyłeś, jest dużo tych przepisów, są przepisy CE, które całą pirotechnikę w takie ramy wpakowały, więc też nie możemy spoza tych ram wyjść. Nawet jeśli wymyślimy całkiem zupełnie nowy produkt – zupełnie inaczej wyglądający, inna technologia, zachowanie i tak dalej – ale jeżeli on się nie mieści w tych sztywnych ramach wynikających z przepisów, to tak zwane notify body, czyli instytucje, które certyfikują, nie puszczą tego produktu. Wszelkie zmiany mogą być w ramach pewnych norm, które zostały ustalane. Co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych na przykład są inne normy i produkty, które u nas są zabronione, tam są używane na co dzień. Cały świat troszkę inaczej pracuje, klasyfikuje, definiuje bezpieczeństwo czy jego brak.

OK, nie zazdraszczam, że tak się wyrażę, natomiast dalej się cieszę, że masz z dobre nastawienie.

Wiesz co, my jesteśmy zdrowi…

No właśnie.

Dzieci odchowane, można podróżować.

Tego nam jeszcze nie zabronili.

Zaczęliśmy jednak od tego, że przedstawiliśmy Cię jako osobę zarządzającą firmą, jako przedsiębiorcę i chciałbym, żebyśmy też na tym skończyli, abyśmy wrócili do tej twojej, nazwijmy to, nogi biznesowej. Zapomnijmy już o samej branży, o e-Commerce. Wróćmy do czystego biznesu. Chciałbym zapytać Cię o Twoją najlepszą i najgorszą decyzję biznesową, jaką sobie przypominasz.

Mówiłeś, że będzie takie pytanie i zastanawiałam się, jak to ugryźć. Wiesz, ja uważam, że nie ma czegoś takiego, jak najgorsza lub najlepsza decyzja. Przecież my jesteśmy psychicznie zdrowi i w danym momencie, kiedy podejmujemy jakiekolwiek decyzje, to są decyzje dla nas jak najbardziej racjonalne. 

Owszem, one w dłuższej perspektywie mogą okazać się mniej lub bardziej trafione, ale to tylko dlatego, że pojawiły się inne okoliczności. Mogę więc powiedzieć, że świetną decyzją było to, że zdecydowaliśmy się pojechać do Chin i tam rozpocząć bezpośrednią współpracę. To nie była decyzja, to po prostu było coś naturalnego wynikającego z procesu analizy i tak dalej. To, że przenieśliśmy się z bunkra pod Wrocław – świetna decyzja. Czy to była jednak decyzja? To był proces, już się po prostu nie mieściliśmy w tym bunkrze i trzeba było znaleźć coś innego. Wybraliśmy takie, a nie inne miejsce. Świetna decyzja? Po prostu tak wyszło. To, że wybudowaliśmy magazyny, to też była świetna decyzja, bo dzisiaj, kiedy są ogromne tąpnięcia w systematycznych dostawach z Chin, mamy wojnę w Ukrainie, zamknięty Kanał Sueski, problemy z transportami po prostu. To, co się dzieje… Biją nas politycznie z jednej strony, ale też dostajemy bicie z drugiej strony, więc to, że budowaliśmy magazyny, to można powiedzieć, że to była świetna decyzja, bo mam teraz gdzie gromadzić towar. Zresztą, notabene, mamy największe magazyny w Polsce, jeden z najbardziej nowoczesnych magazynów w Europie. Ale to też nie jest jakaś decyzja, na którą wpadliśmy ja lub mój mąż, budząc się rano. No nie, po prostu wynikała z logicznego kontinuum. 

W drugą stronę – złe decyzje… Wiesz co, kiedy była pandemia, takie czarnowidztwo, bo branża eventowa, rozrywka, ale w PKD nie mamy ani eventów, ani rozrywki. Mamy po prostu handel niezdefiniowany, więc nie ma wsparcia. I to nie tylko my, ale nasi klienci również, więc od razu czarne widzenie, że wszyscy padniemy. Zresztą moi pracownicy również. Trzeba było zrobić zebranie, wesprzeć tych ludzi, że nie będzie zwolnień, że damy radę, że w razie czego mamy jeszcze inne zasoby i będziemy sprzedawać. 

Wpadłam na pomysł, mając kontakty z fabrykami z Chin, że zaczniemy handlować w tym okresie maseczkami. Odbiły mi się czkawką. To była porażka, bo nie przyszły na czas, były bardzo drogie, a wtedy ceny zaczęły spadać, bo tak się zadziało. Czy to była zła decyzja, bo straciliśmy? Z perspektywy czasu, a w owym czasie to czarnowidztwo było straszne. Powiem Ci, że gdyby nie to, że mam rodzinę i czuję się odpowiedzialna, to nie wiem, czy bym się jakoś mocniej nie pochorowała, ale daliśmy radę. Zresztą wtedy też zaczęłam szukać relacji w różnych klubach biznesowych, które by mnie ewentualnie wspomogły. Może w maseczkach mnie nie wspomogły, ale w innych rzeczach tak. Nic nie dzieje się tak o, bez czegoś, bo nawet ze złych decyzji w danym momencie rodzą się fajne rzeczy. Poznałam Ciebie…

To prawda! Potwierdzam, to był bardzo dobry pomysł, żeby mnie poznać!

Poznałam wiele innych osób i wiesz co, w owym czasie moi pracownicy mieli takie poczucie wsparcia i poczuli, że jesteśmy jedną drużyną, że dzieje się źle, ale to dotyczy nas wszystkich po równo – i właścicieli, i pracowników. Daliśmy jednak sobie radę. Dużo kasy poszło na tę wtopę, ale suma summarum myślę, że mentalnie i psychicznie żeśmy wygrali.

Co się stało z tymi maseczkami, jeśli mogę spytać?

Lubię dobrej jakości rzeczy, nie lubię badziewia. Sprowadziliśmy bardzo dobre maseczki, i to za dobre. Nikt nie chciał wydawać dużych pieniędzy na za dobre maseczki. Każdy chciał się tylko szalikiem zabezpieczyć. Chyba w 2022 roku paradoksalnie nasz klient z fajerwerków też miał ten pomysł na maseczki, tylko mu to lepiej poszło. Miał lepszą rękę do tego i też ratował się maseczkami i jakimiś innymi przedmiotami medycznymi. On odkupił ode mnie te maseczki, oczywiście za śladowe pieniądze, ale chociaż przestały mi leżeć w magazynie i mnie drażnić.

W sumie jednak coś dobrego z tego wyszło.

Wyszło, wyszło. Teraz jest on jednym z moich lepszych klientów, tak że mówię, nic nie dzieje się przypadkiem i zawsze dzieje się po coś.

Na koniec chciałbym Cię jeszcze podpytać o te grupy networkingowe. Nasi widzowie czy słuchacze być może o tym nie wiedzą, ale ja wiem, że się udzielasz bardzo aktywnie i myślę, że też intensywnie. Pytanie – co Ci to daje?

W latach przed pandemią w ogóle nie myślałam o tym, że są mi potrzebne jakieś grupy.  Mało tego – uważałam, że przedsiębiorcy to są tacy samotni ludzie, którzy robią swoje, nikt ich nie wspiera i tak jest trochę smutno. 

Trafiłam na grupy networkingowe w zupełnie innym celu, bo właściwie była nim sprzedaż – po to ich szukałam. Oczywiście, w tych grupach nie sprzedawałam, bo to nie taki był ich cel, ale jeszcze wtedy tego nie wiedziałam. Zobaczyłam, jaką wiedzą ci ludzie dysponują, jak mogą się podzielić swoim doświadczeniem, jak mogą mnie wesprzeć. To było to, czego szukałam. 

Okazało się, że przedsiębiorca wcale nie jest samotny, nie jest opuszczony w swoich doświadczeniach, że jest grupa ludzi, która chce się dzielić swoim doświadczeniem, chce o tym rozmawiać i jest to wspaniałe. Szkoda, że wcześniej tego nie widziałam, ale to był taki czas. Każdy w swoim życiu ma czas na pewne rzeczy. Widocznie ten rok 2020 (wtedy przystąpiłam do pierwszej z grup) to był mój czas. Bardzo sobie to cenię, znalazłam tam przyjaciół i nie zamieniłabym tego na nic innego.

Czy jest ktoś, komu byś nie poleciła przystąpienia do takiej grupy?

Po prostu trzeba przyjść raz, drugi, trzeci, porozmawiać, zorientować się i zobaczyć, czy to jest dla mnie. To jednak wymaga pewnej otwartości, lubienia ludzi. Każdy musi sam zadecydować. A może to jest ten moment, kiedy polubi ludzi albo się zmieni? Po prostu trzeba przyjść i zobaczyć. 

Kiedy zrozumiałam, że grupy networkingowe nie są grupami sprzedażowymi? Zaczęłam szukać takiego wsparcia. Dzisiaj potrzebuję hydraulika, to na grupie konwersacyjnej mówię: „Słuchajcie, zlew mi przecieka. Macie kogoś?”. 3 sekundy i mam kogoś. Potrzebuję lekarza: „Macie kogoś? Mam taką i taką sytuację” – od razu mam wsparcie. To jest po prostu coś niesamowitego, to jest magia – to, co się dzieje. To samo z mojej strony. Jeśli ktoś czegoś potrzebuje, a ja mogę pomóc, to jak najbardziej jestem otwarta i pomagam. Zresztą w tych grupach mamy sporo fundacji. Mamy fundację La vie La vie, która zajmuje się wsparciem kobiet i mężczyzn z problemami onkologicznymi, mamy fundacje, które zajmują się pomocą osobom starszym, dzieciom, które są z domu dziecka i trzeba w jakiś sposób je wesprzeć. Wiesz co, mogłabym… To chyba jest temat na inne spotkanie.

Dobrze, w takim razie może poruszymy to jeszcze na innym spotkaniu.

Ostatnia rzecz, o którą Cię zapytam, to taki mały kącik wiedzowy. Co Aneta czyta, żeby być mądrzejsza?

Może to niepopularne, co powiem, ale bardzo nie lubię poradników. Jak rozmawiam z kimkolwiek, słyszę: „Czy przeczytałaś taki, taki i taki cytat?”, a ja jakoś tego nie lubię. Lubię beletrystykę. 

Powiem Ci taką ciekawostkę ze swojego życiorysu. Kiedy kończyłam 50 lat, poprosiłam swoich przyjaciół, żeby zamiast kwiatka przynieśli mi książkę, która zmieniła ich życie albo była w ich życiu bardzo ważna. Wiesz, nagle dostałam kilkadziesiąt książek – od „Hrabiego Monte Christo” po jakieś poradniki. Naprawdę mam teraz co czytać, ale poradników jest niewiele. Paradoksalnie to, co dla moich przyjaciół jest bardzo ważne i czym oni się dzielą ze mną, a ja teraz czytam, to są właśnie książki beletrystyczne. Jest też coś, co lubię – książki autobiograficzne. To mnie też najbardziej kręci.

Jakaś autobiografia, którą byś poleciła, która cię do czegoś zainspirowała?

Ostatnio czytałam autobiografię Agnieszki Holland, polecam. O Agnieszce Holland, wiadomo, różni ludzie mają różne zdanie.

Sprzeczne emocje się tam pojawiają, powiedzmy.

Tak, warto zapoznać się z tym życiorysem, żeby wyrobić swoje zdanie, a nie gdzieś z Facebooka czy innych social mediów.

Na koniec mam pytanie, które zadaję wszystkim moim gościom. Gdybyś miała naszych słuchaczy i widzów zostawić z jedną myślą, apelem, hasłem – jedną rzeczą, którą byś chciała, żeby każdy po przesłuchaniu tego odcinka zapamiętał na dłużej, to co by to było?

Moim zdaniem to, co jest najważniejsze, to szanujmy się. Szanujmy się jako ludzie, szanujmy branżę, szanujmy pracowników, szanujmy się w rodzinie. Jeżeli będziemy się szanować, to wszystko będzie dobrze.

Wszystko będzie dobrze. Aneto, dziękuję za Twoją wiedzę, za twoją historię, która była superciekawa. Dzięki za naszą rozmowę i do zobaczenia następnym razem.

Dzięki, Marku, dziękuję Wam wszystkim.