58:56 Odcinek 061

Gdy przyjdzie czas na zmianę firmy wdrożeniowej

Bywa i tak, że współpraca na etapie wdrożenia sklepu wygląda gorzej, niż byś sobie to wyobrażał na podstawie wstępnych rozmów przed podpisaniem umowy. Czasami jest to niestety naturalny stan rzeczy, bo trudno zaplanować wszystko tak, żeby w trakcie prac nie pojawiły się żadne tarcia. No ale jednak przychodzi też taki moment, że nagromadzenie problemów uniemożliwia dalszą współpracę. Co wtedy?

W tym odcinku opowiem Ci, kiedy wydaje się, że rozwiązanie umowy jest jedyną możliwością, a kiedy jeszcze warto podjąć środki zapobiegawcze. Dowiesz się też, który moment w projekcie jest najmniej niebezpieczny (bo o komfortowy raczej będzie ciężko) i jak przeprowadzić ten proces bez zbędnego bólu głowy.

Listen to „061 – Gdy przyjdzie czas na zmianę firmy wdrożeniowej” on Spreaker.

Dodatkowe materiały

Jeśli zainteresował Cię ten odcinek, posłuchaj także:

  1. Odcinek 11 lekcji z ponad 10 lat wdrożeń e-Commerce, w którym omawiam, co jeszcze może Ci się przytrafić podczas wdrożenia sklepu internetowego
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/053-11-lekcji-z-ponad-10-lat-wdrozen-e-commerce/
  2. Odcinek Agile vs. waterfall – jak najlepiej wdrażać sklep internetowy?, w którym porównuję dwa różne podejścia do wdrożenia sklepu
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/040-agile-vs-waterfall-jak-najlepiej-wdrazac-sklep-internetowy/
  3. Odcinek Budowanie zespołu e-Commerce – Paweł Paszkowski o budowaniu zespołu e-Commerce w organizacji
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/034-budowanie-zespolu-e-commerce-pawel-paszkowski/
  4. Odcinek 5 najważniejszych błędów przy wdrażaniu e-Commerce o tym, jak unikać najbardziej dotkliwych problemów podczas wdrożenia
    https://marekkich.pl/sztuka-ecommerce/021-5-najwazniejszych-bledow-przy-wdrazaniu-e-commerce/

Transkrypcja odcinka

Wyobraź sobie, że współpracujesz z firmą technologiczną, której zadaniem jest wdrożenie Twojego sklepu internetowego. Początki takiej współpracy są zazwyczaj bardzo kolorowe i obydwie strony mają raczej pozytywne nastawienie, bo najpierw będzie super wdrożenie, a potem jeszcze bardziej super rozwój. Wszystko będzie oczywiście w terminie, w budżecie, a w blasku jakości to wręcz będzie można się opalać. 

Niemałą rolę w tym też pewnie pełni przede wszystkim efekt potwierdzenia, bo skoro dobrnęliśmy do podjęcia decyzji i najczęściej są to trudne decyzje, a proces jest dość długi, to teraz na 100% wszystko będzie szło już z górki. 

Czasami rzeczywiście tak jest. Wszystko idzie zgodnie z planem, a na końcu obie firmy idą ramię w ramię – to znaczy Ty i firma wdrożeniowa idziecie w stronę zachodzącego słońca. Umówmy się, że w kontekście częstotliwości lepszym określeniem będzie „czasami”, a na pewno złym określeniem byłoby „zawsze”. To znaczy czasami faktycznie wszystko idzie z górki, ale na ogół z tą górką bywa różnie. 

Mówiłem też o tym w 53. odcinku o lekcjach, których nauczyło mnie 11 lat wdrożenia e-Commerce. Wspomniałem wtedy o tym, że w praktyce różnie bywa z terminami, budżetem i na problemy z zakresem też zazwyczaj coś się znajdzie. Ogólnie rzecz ujmując, to pomimo tego, jak na początku to wygląda i jakie nadzieje wiążemy z tym wdrożeniem, to tak różowo wcale nie jest. Trzeba dodać, że tego typu, nazwijmy to, wyzwania projektowe czy wręcz natura projektu to jest codzienność. Do pewnego stopnia nie powinny budzić jakichś większych emocji. To też był jeden z wniosków odcinka z tymi lekcjami po 11 latach wdrożeń. 

Jednak czasami (i o tym z kolei jest dzisiejszy odcinek) te problemy narastają na tyle, że w najbardziej dyplomatycznym doborze słów człowiek chciałby zwyczajnie to wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady, ale gdybym miał być mniejszym dyplomatą, to prawdopodobnie i tak musiałbym to wszystko „wypikać”. 

W tym odcinku podzielę się z Tobą moimi doświadczeniami, które zdobyłem, będąc po obydwu stronach tej często trudnej sytuacji. To znaczy – i widząc przejęcia projektów z punktu widzenia właścicieli firmy, która te projekty przejmowała, i widząc te projekty z punktu właściciela firmy, które je, niestety, musiała oddać. Takie sytuacje też mi się zdarzały. Zresztą raczej nigdy się z tym nie kryłem. Klienci też po jakimś czasie postanawiali sobie wybrać inną firmę wdrożeniową na różnym etapie i z różnych powodów, często też leżących wyłącznie po naszej stronie. 

Uważam, że wbrew temu, co mówi marketing, każda firma prędzej czy później z takim problemem czy sytuacją będzie musiała się zmierzyć, więc w momencie, kiedy ktoś mi mówi, że nigdy nie stracił klienta, to albo ma firmę od miesiąca, albo tych klientów nie ma zbyt dużo, albo zwyczajnie mówiąc, trochę mija się z prawdą. Myślę, że warto też o tym mówić na głos. 

W tym podcaście absolutnie nie ściemniamy i postaram się przedstawić tę perspektywę z punktu widzenia pewnego rodzaju porażki, bo raczej sukcesem bym tego nie nazwał.

Opowiem Ci więc o moich spostrzeżeniach na trzech, uważam, kluczowych płaszczyznach, które dotyczą zmiany firmy wdrożeniowej. Po pierwsze, czy na pewno zmiana firmy to jest aktualnie najlepsze z możliwych rozwiązań, jakie masz do dyspozycji. Po drugie, jeżeli tak, to który moment, skoro już podjąłeś decyzję, będzie takim najbardziej komfortowym na zmianę? Po trzecie, kiedy przyjdzie już ten czas, to opowiem Ci też, jak ten proces wygląda w praktyce i czego przypilnować, żebyś potem nie żałował, że o czymś zapomniałeś.

Czy zmiana firmy wdrożeniowej jest konieczna?

Zaczniemy od tego, czy to jest moment na zmianę firmy i czy to w ogóle najlepsze rozwiązanie. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby ta zmiana była łatwa, prosta i przyjemna, to prawdopodobnie tego punktu by w ogóle nie musiało być, bo po prostu byś wybrał sobie jedną firmę, zrezygnował z drugiej, to przejęcie projektu byłoby bezszwowe i całkiem komfortowe. Wtedy właściwie wszystko zależałoby od Twojego widzimisię i te prace by szły do przodu bez właściwie żadnych potknięć, które mogłyby wydarzyć się po drodze.

Ta zmiana jednak nie jest łatwa i od tego właściwie trzeba zacząć. Może ona powodować problemy, bo mamy tutaj do czynienia z takimi rzeczami jak transfer wiedzy projektowej, czyli przekazanie wszystkich informacji pomiędzy jedną firmą a drugą, często w taki sposób, nazwijmy to, korespondencyjny, to znaczy to Ty będziesz musiał przekazać tak naprawdę tę wiedzę, którą wyciągnąłeś od firmy. Tu bardzo duże znaczenie ma też to, jak się rozstajecie. O tym jeszcze też opowiem, ale generalnie trzeba tę wiedzę jakoś sobie przekazać. 

W tym projekcie, oczywiście, pojawiają się nowe osoby, często właśnie bez kontaktu z tymi, które dotychczas realizowały ten projekt, więc one też będą musiały się w tym wszystkim odnaleźć i przez jakiś czas jest ryzyko, że będą trochę błądziły po omacku i może to też powodować dodatkowe ryzyka, które są związane z dalszymi pracami, terminem, budżetami i wszystkim po kolei. 

Nie ma też oczywiście gwarancji, że będzie lepiej. Z punktu widzenia nawet psychologicznego zawsze jest ryzyko, że zmiana wcale nie będzie na lepiej, a na gorzej, albo będzie dokładnie tak samo. 

Sama decyzja o zmianie często jest wytrąceniem z takiego komfortu, bo mówi się, że lepszy wróg, którego znasz. Trzeba będzie się na końcu wgryźć w ten projekt i w zależności od tego, jaki jest stan zastany, jaki jest moment projektu, to może być łatwiejsze lub trudniejsze. Tych tematów jest więc dość sporo. 

Dochodzi też jeszcze, oczywiście, część techniczna przejęcia, która może, ale nie musi być wcale prosta. Znowu będzie to zależało trochę od tego, w jakich relacjach ta zmiana firmy następuje. Trzeba będzie wyprostować zakres prac. 

Jest tam co robić, czyli to nie jest tylko tak, że jedna umowa się wypowiada, druga podpisuje i te prace idą dalej, a przynajmniej tak nie musi być, bo o tym też powiemy, że czasami są takie momenty, że rzeczywiście jest to kwestia w sumie tylko takiej zmiany na papierze, a prace idą dalej. Na ogół jest tak, że (nie powiem tutaj nic odkrywczego) zmiana najczęściej jest obarczona jakimś ubytkiem na Twoim komforcie. Szczególnie w tych newralgicznych momentach typu, na przykład, końcówka wdrożenia projektu czy MVP, gdzie tych prac zostało relatywnie niedużo i za chwilę sklep powinien być na produkcji, przynajmniej na papierze. Z papieru wynika, że sklep będzie na produkcji. 

Te momenty to są takie, gdzie raczej na szczycie listy moich rekomendacji nie będzie zmiana firmy, jeśli chodzi o dostępne rozwiązania problemów, tylko raczej szukałbym wtedy troszeczkę innych dróg, sposobów na dowiezienie tego projektu, a później ewentualne zmiany. 

Trzeba też sobie powiedzieć, że z wielu różnych przyczyn zmiana firmy może też nie dać Ci żadnych korzyści. To może się okazać (nawet często tak jest), że te problemy, które się nawarstwiają, jeśli im się bliżej przyjrzeć, wskazują po bliższych oględzinach na więcej, niż tylko jedną stronę winną. Nie chcę tutaj tworzyć jakichś odkrywczych myśli typu, że zawsze wina leży po obu stronach, bo co do zasady uważam, że to nie zawsze jest prawda. Wina leży tam, gdzie leży, natomiast rzeczywiście często się okazuje, że nie tylko firma wdrożeniowa „ma za uszami”, więc zanim ten topór spadnie komuś na kark, spróbujemy spojrzeć na różne czynniki, które mogą odwrócić lub zmienić ten bieg wydarzeń. 

Pozwolisz, że zacznę od Twojego podwórka. Pierwsza sprawa, na którą warto zwrócić uwagę, to czy Ty na pewno dźwigasz ten projekt od strony organizacyjnej – czyli czy jest product owner, który rozumie ten projekt, czy on ma odpowiednie kompetencje, czy jest odpowiednio umocowany decyzyjnie w firmie, czy przypadkiem nie było tak, że była to osoba, która ma niewiele wspólnego z e-Commerce, tylko po prostu się najbardziej nudziła lub była najbardziej techniczna ze wszystkich, bo miała najnowszego iPhone’a. 

Tutaj są różne sytuacje. O nich mówiłem też w innych odcinkach, że czasami jest tak, że organizacja, nie powiem, że porywa się z motyką na słońce, ale nie do końca jest przygotowana od strony kompetencji do tego, żeby ten projekt dźwigać. Bywa też tak, że ta osoba zwyczajnie nie umie obracać się w takiej skali projektu. Poradziłaby sobie z małym wdrożeniem, ale dużym już nie do końca, ta współpraca z jednostką, która dostarcza technologię, się nie układa, i tak dalej. Jest to na pewno coś, co w sytuacji, kiedy dojdzie do zmiany firmy wdrożeniowej, sprawi, że ten problem dalej pozostanie, bo to są problemy tak naprawdę po Twojej stronie. 

Druga sprawa, to czy odrobiłeś pracę domową z potrzeb biznesowych, a mówiąc prościej – czy Ty na 100% wiesz, czego chcesz, a firma nie potrafi tych potrzeb zrozumieć, czy nie wiesz, czego chcesz i razem kołyszecie się na łódce bez pomysłu, co z tym projektem dalej zrobić. Oczywiście, tutaj mogłyby się odezwać głosy, że to firma jest specjalistą, że tam są eksperci, i tak dalej. To też są dość częste rozmowy na rynku i z klientami. 

Ja wychodzę z prostej zasady i założenia o współodpowiedzialności. To znaczy firma wdrożeniowa jest odpowiedzialna za to, żeby ten projekt szedł w odpowiednim kierunku, za dbanie o ryzyka projektowe, budżety, terminy i to wszystko dookoła, natomiast nie jest tak, że jest za to wyłącznie odpowiedzialna. 

Ty też jesteś za to odpowiedzialny, więc w sytuacji, kiedy Ty nie wiesz, czego chcesz, może się okazać, że ta firma też nie wymyśli, czego Ty chcesz, bo mogłyby to być dość specyficzne rzeczy. Takich przykładów jest całkiem dużo. To są te, ładnie mówiąc, błędy w założeniach, które naprawdę trudno wyłapać, jeżeli się patrzy na biznes z boku. Trzeba po prostu siedzieć wewnątrz, żeby to widzieć. W sytuacji, kiedy Ty obarczasz firmę wdrożeniową winą za to, że nie rozumie Twoich potrzeb a wyjdzie na to, że one są po prostu źle zaadresowane, to znowu zmiana firmy wdrożeniowej może tutaj niewiele zmienić. 

Trzecia rzecz, to czy na pewno rozumiesz realia wdrożeniowe czy też sposób realizacji projektu. Tu jest dużo kwestii, które mogą się pojawić i mi też się zdarzało rozmawiać z klientami czy brać udział w projektach, gdzie rozjeżdżało się to tak naprawdę na poziomie oczekiwań w stosunku do realizacji vs realizacji tak, jak to jest wpisane w umowie. 

Bardzo często miewam takie rozmowy, że na przykład przychodzi klient i mówi, że ta komunikacja jest niewystarczająca albo rozjechał się budżet, terminy, zakres projektu i później, jak się już trochę głębiej wchodzi w ten projekt i rozmowy, wychodzi na to, że, na przykład, klient mówi, że rozjechał się zakres i prosi o brief, który był wstępem do rozpoczęcia projektu, i jest tam jest jedna czy dwie strony A4. 

Tutaj odpowiedź niestety brzmi, że to nic dziwnego, że ten zakres czy budżet się rozjechał. On się nawet, bardziej bym powiedział, doprecyzował niż rozjechał. Najczęściej ta metodyka zwinna w ten sposób działa. Oczywiście nie zawsze to jest takie zero-jedynkowe i czarne, i białe, natomiast co do zasady, trzeba też dobrze rozumieć ten proces. 

To dotyczy nie tylko metodyk zwinnych, bo jeżeli mówimy o metodyce kaskadowej i zakres projektu zostanie dobrze udokumentowany, spisany i jest załącznikiem do umowy, to w sumie tam nie ma za dużo miejsca na taką bieżącą komunikację. Zarzucanie więc firmie, że powinna się częściej komunikować, zamiast robić swoją pracę, bo to jest projekt, który jest innowacyjny i tak dalej, też jest trochę wbrew umowie, bo przecież to wszystko jest spisane, więc firma po prostu musi to dowieźć. 

Tego typu problemy, nazwijmy to, natury projektowej, które wynikają z tego, że nie do końca rozumiesz w ogóle ideę czy sposób podejścia firmy, też mogą spowodować, że ta zmiana niewiele zmieni. Oczywiście, jest tak, że firma powinna to dobrze wytłumaczyć. Jest też tak, że Ty powinieneś mieć dostęp do tej wiedzy i dobrze rozumieć, na co się godzisz, natomiast wiem z doświadczenia, że często ten krok jest w jakiś sposób omijamy albo taki nie do końca doopiekowany. Z tego też powodu okazuje się, że może po prostu jest potrzebne zupełnie inne podejście, a niekoniecznie może zupełnie inna firma, choć często jedno idzie w parze z drugim. 

Ostatnia rzecz to jest rachunek sumienia, który sprowadza się do pytania, czy Ty na pewno, drogi właścicielu firmy czy e-Commerce managerze, jesteś wystarczająco zaangażowany w projekt i czy na pewno wywiązujesz się ze swoich obowiązków. Myślę, że to też jest nagminny problem. Żeby trochę oddać sprawie sprawiedliwość, często wynika on z takiej nie do końca właściwej komunikacji tego, z czym agencja przychodzi. 

Bardzo często jest tak (ja się przynajmniej z tym spotykam), że na rozmowach handlowych poziom asertywności sięga zeru i właściwie wszystko będzie super, z górki, fajnie i zajebiście, a mało kto tam próbuje przemycić takie informacje pod tytułem: „Drogi kliencie, to wcale nie będzie zajebiście. To będzie dramat, tragedia, od cholery roboty, ale będziemy w tym razem i damy sobie radę”. 

Taki, nazwijmy to, nader optymistyczny sposób prowadzenia rozmów handlowych faktycznie może powodować, że Ty możesz odnieść wrażenie, że właściwie usiądziesz sobie na kanapie i wstaniesz z niej w momencie, kiedy trzeba będzie policzyć wpływy z tego sklepu internetowego, natomiast realia są takie, że jest tam naprawdę kupa roboty po obydwu stronach. Twój brak zaangażowania na pewno nie pomoże. Tu oczywiście winą firmy jest prawdopodobnie to, że niewystarczająco to zakomunikowała. 

Zmiana firmy na taką, która zdejmie z Ciebie obowiązek angażowania się w projekt, jest drogą donikąd, bo to zaangażowanie będzie zawsze potrzebne na jakimś poziomie, najczęściej dużym. Ja raczej wychodzę z założenia, że aby ten projekt dowieźć, potrzebna jest ścisła współpraca pomiędzy dwiema firmami, a nie tylko jednej. Jeżeli twierdziłeś inaczej lub żyłeś w przekonaniu, że to powinno wyglądać inaczej, to raczej bym powiedział, że to niewłaściwa komunikacja, ale niekoniecznie niewłaściwy stan rzeczy. 

Zanim zostanę posądzony o jakąś stronniczość i obronę agencji na siłę, jeszcze kilka słów komentarza. Mam nadzieję, że nie ocenisz tego w ten sposób, bo bronię tutaj też inne firmy wdrożeniowe i być może przez to z mniejszą liczbą klientów będę miał przyjemność porozmawiać o zmianie projektu, ale uważam, że rzeczywiście nie zawsze tak jest, że wszystkie problemy tego świata trzeba zrzucić na firmę wdrożeniową. Bardzo często zdarza mi się sytuacja, w której moją rekomendacją jest brak zmiany firmy, natomiast podjęcie jakichś innych działań, albo zmiana w zupełnie innym momencie niż teraz, czyli bardziej na spokojnie, bardziej przemyślana, bardziej strategiczna zmiana, niż taka pod wpływem impulsu. 

Na koniec dnia moglibyśmy się czarować, że klient ma zawsze rację i tak to najczęściej wygląda na rozmowach przed rozpoczęciem projektu. To też bardzo często powoduje, że te umowy się podpisują. Pech chce i trzeba to powiedzieć na głos, że klient nie zawsze ma rację. Uważam, że warto o tym rozmawiać i szukać wspólnie rozwiązań, a nie tylko jednostronnie problemów na siłę. 

Mnie się faktycznie zdarzają takie sytuacje, że rozmawiam z sfrustrowanym klientem i okazuje się, że ani nie ma tam za bardzo briefu, ani budżetu, czy też było tak, że w sumie to klient sam za bardzo nie wiedział, czego się spodziewać. Prawdę mówiąc, nie do końca wiem, na jakim materiale pracowała firma wdrożeniowa, bo przyszła firma zmienić swojego dostawcę akurat do mnie. Okazywało się, że w sumie ta zmiana będzie bardzo trudna, bo ani nie było za bardzo wiadomo, co było do zrobienia, ani na jakim poziomie jest projekt. Pomijając już, że ta zmiana jest trudna, to też trudno się dziwić, że ktoś jest niezadowolony, że nie dostaje tego, czego chce. Znowu pytanie – czy ta firma w ogóle wiedziała, czego klient oczekuje? 

Z drugiej strony, jeżeli nie wiedziała, to czy ona na 100% wykonała pracę, żeby się dowiedzieć, czy zadbała o komfort klienta, żeby ta praca jakoś się układała. Tych zmiennych jest na pewno dużo i warto je wszystkie wziąć pod uwagę, zanim rzeczywiście ten topór opadnie, komuś spadnie głowa i dojdziemy do sytuacji bez odwrotu. 

Mówię o tym nie dlatego, żeby sobie poużywać na jednej czy drugiej stronie, tylko po to, żeby Ci uświadomić, że być może ta zmiana będzie jakimś odświeżeniem i trochę oczyści atmosferę, zabierze Ci stresu z głowy. To też, oczywiście, jest ważne – szczególnie kiedy jesteś zmęczony tą obecną współpracą i czuć, że coś się wypaliło, skończyło. Trzeba mieć świadomość, że jeżeli Ty nie będziesz miał posprzątane w swoim ogródku, to w długiej perspektywie ta zmiana może nic nie dać, bo stare koszmary wrócą. 

Może też być tak, że zmiana przyniesie dużo więcej złego, dlatego że jeżeli pracowała jedna firma, Ty byłeś niezadowolony, ale to nie do końca było związane z firmą, i sobie ją zmienisz, to te problemy najprawdopodobniej wrócą, bo czemu nie. Ty znowu zmienisz firmę, a też im więcej firm grzebie przy jednym projekcie, tym bardziej on się zaciemnia i coraz trudniej jest go później rozwijać. Zawsze więc jest ryzyko, że ta ilość zmian może spowodować, że po prostu którejś zmiany z kolei już nie będzie, bo nikt się nie podejmie utrzymania sklepu, który był dotykany przez sześć różnych firm. 

Co zrobić by uniknąć zmiany agencji wdrożeniowej?

Teraz czas na drugą stronę tego medalu, czyli na kroki, które możesz podjąć z firmą wdrożeniową, zanim zaczniesz podejmować kroki obok niej. Jeżeli masz już pewność, że to nie Ty, a warto zacząć od siebie, to zanim decyzja będzie taka, nazwijmy to, ostateczna, warto zwrócić się do firmy. Tam może być też dużo powietrza do jakiejś współpracy czy podjęcia środków naprawczych czy zapobiegawczych. 

Zacząłbym od dość trywialnej rzeczy – szczerej rozmowy. Tutaj pozdrawiam Sylwię, która do mojego notatnika ładnych i trafnych stwierdzeń dodała, cytuję: „Jak mi nie powiesz, to się nie dowiem”. Naprawdę nie wszystko jest tak oczywiste, jak by to mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Każda firma pracuje trochę inaczej, każdy człowiek ma też inne potrzeby i odmiennie zdefiniowane poczucie komfortu. Zupełnie inaczej pracuje się z osobą decyzyjną i z osobą, która jest decyzyjna, ale na przykład nie wydaje pieniędzy, czyli inaczej ta współpraca będzie układała się z managerem, z prezesem firmy czy z osobą, która jest bardziej, mniej techniczna, bardziej czy mniej doświadczona. Każdy wchodzi do tej współpracy i kładzie na stół pewien zestaw kompetencji i oczekiwań w stosunku do innej strony.

Dopóki nie wywalimy sobie tego wszystkiego na stół (najlepiej robić to na bieżąco, kiedy tylko pojawią się jakieś problemy czy obawy), to trudno będzie mówić o zmianach. Takim najlepszym przykładem jest oczywiście komunikacja. To najczęściej nawala tak naprawdę w projektach. Są osoby, które potrzebują się komunikować raz na dwa tygodnie, im to wystarczy, więc uczestnictwo w demo jest dla nich OK, ale są też tacy, którzy potrzebują sobie wymieniać częściej te statusy i biorą udział w stand-upach. Z doświadczenia wiem, że branie udziału w stand-upach jest w ogóle bardzo pomocne w budowaniu fajnej relacji pomiędzy obiema firmami. 

Oczekiwania w stosunku do komunikacji są różne. Ktoś potrzebuje takich albo innych informacji, tylko czy idziemy w dobrym kierunku. Ktoś inny – dużo szerszych danych, bo musi się, na przykład, tłumaczyć z nich na zarządzie. Różnie to bywa w praktyce i z doświadczenia wiem, że szczera, otwarta rozmowa przy jednym stole, powiedzenie sobie, co boli jedną, drugą stronę, na pewno w jakimś tam stopniu oczyszcza atmosferę. Jeżeli idą za tym działania, to też pomaga współpracy. 

Tu druga sprawa, czyli właśnie zmiana zasad gry czy współpracy. Tak naprawdę rzadko kiedy coś jest bardzo mocno wmurowane w podłogę. Jeżeli się okaże z jakiegoś powodu, że chcesz mieć częściej raporty, jakieś dodatkowe dokumenty, mieć inaczej poukładane spotkania, trochę inną agendę, potrzebujesz raz na jakiś czas się spotkać na żywo, w taki czy inny sposób przekazywać sobie zadania do odbioru czy współpracować z PM’em czy deweloperami, to najczęściej da się to zrobić. 

Rzadko widzę jakieś przeciwwskazania, żeby sobie poukładać tę współpracę tak, żeby wszyscy się czuli komfortowo. Oczywiście, ta granica jest gdzieś położona na zmianie ducha współpracy, to znaczy z metodyki zwinnej pewnie kaskadowo byłoby trudno zrobić, natomiast pewnie da się to tak polepić, żeby wszystkim było dobrze. Natomiast te, nazwijmy to, zasady higieniczne, czyli to, kto z kim, kiedy się komunikuje, w jakiej sprawie, jaki jest łańcuch akceptacji i te wszystkie rzeczy okołoprojektowe najczęściej da się tak poukładać, żeby pasowały do Twoich oczekiwań. To też bardzo pomaga. 

Jeżeli taka, nazwijmy to, zmiana organizacyjna nie pomaga, zawsze można jeszcze spróbować się usztywnić, czyli, na przykład, wprowadzić jakiś aneks do umowy, trochę zmienić sposób rozliczania się w projekcie, sposób akceptowania zadań, dodawać jakieś milestone’y do projektu, takie, żebyś miał formalnie lepsze poczucie, że projekt idzie w dobrym kierunku. To już jest takie usztywnianie, które na pewno jest mieczem obosiecznym, bo usztywniają się obydwie strony, więc traci na tym na pewno jakaś elastyka w projekcie. To też nie zawsze jest dobrze, ale jest to jakieś rozwiązanie. 

Na końcu myślę, że ostatnim krokiem czy planem naprawczym może być zmiana w samym zespole. Zanim zmienisz firmę, możesz, ładnie mówiąc, zmienić firmę w firmie, bo tak naprawdę zmiana firmy to przede wszystkim zmiana osób, które będą odpowiadały za ten projekt. Zasady zasadami, ale tak naprawdę uważam, że współpraca jest tak dobra nie jak umowa, która łączy dwie firmy, tylko tak dobra jak ludzie, którzy pracują nad tym projektem. 

Być może zmiana zespołu, czyli osób, które zarządzają projektem, testują go czy piszą kody na takie, które są z jakiegoś powodu lepiej przystosowane do pracy w tym projekcie, czyli odpowiadają na poziomie komunikacji czy uważasz, że są bardziej merytoryczne czy lepiej uzupełniają te braki, które Ty masz w organizacji. Jakkolwiek to zdefiniujemy, ale może być tak, i ja sobie taki scenariusz wyobrażam, że zmiana ludzi, którzy… Nie chcę brzydko powiedzieć, ale są słabym ogniwem tej współpracy, i tu uczulam, że to bardzo często może okazać się zmianą obustronną, to znaczy i po stronie dostawcy, i po Twojej stronie może nastąpić konieczność zmiany w zespole. To często jest to taki plan, który wydaje się, że jest już ostateczny, ale też potrafi dać bardzo fajny efekt i bardzo pozytywną zmianę. Czasami tak po prostu jest, że, nawet jeśli wszystko idzie dobrze, to ludzie się po prostu nie dogadują i to ciąży na współpracy. Samooczyszczenie atmosfery może po prostu odetkać ten fun pracy projektowej. 

Podsumowując: myślę, że przed zmianą warto poszukać szansy w otwartej rozmowie, w takiej próbie wdrożenia jakichś zmian, które wszystkim pomogą, i po prostu obserwować, co się zmieni. Ja lubię mówić, że nikt nie wkurza się bez powodu, to znaczy zawsze, jeżeli ktoś przychodzi, powiedzmy sobie, trochę bardziej podminowany, to coś za tym stoi. 

Tam stoi jakaś potrzeba, która wynika z bardzo różnych rzeczy. Czasami jest to brak poczucia komfortu, lęk przed tym, że ten ktoś nie ma wystarczających argumentów, żeby pójść do zarządu i gdzieś mu się tam po prostu ulewa. Czasami to jest jakaś niechęć osobista, ale ona też zazwyczaj z czegoś wynika. Na końcu ten projekt jest robiony przez ludzi. O ile ci chcą oni zrozumieć swoje potrzeby i dbać o jakość współpracy, to najczęściej tam się znajduje przestrzeń do rozmów i zmian. Nie zawsze, oczywiście, te zmiany dochodzą do skutku. To też jest problem sam w sobie. Natomiast jeżeli w projekcie spotkają się odpowiedni ludzie, wydaje się, że dużo rzeczy można po prostu ze sobą przepracować. 

Kończąc już wątek momentu i podjęcia decyzji, czy w ogóle zmieniać firmę, uważam, że dopiero po tym, jak dasz szansę sobie i firmie, a mimo tego ta współpraca dalej obiektywnie się rozłazi, czyli nawala komunikacja, o której mówiłem trochę wcześniej, jakość w projekcie, zakres czy budżet, to wtedy rzeczywiście może nie ma sensu robić drugiego, trzeciego czy siódmego planu naprawczego. Zmiana firmy może być dla Ciebie najlepszą opcją. 

Dobre momenty na zmianę agencji wdrożeniowej

Przechodzimy do drugiej kwestii, czyli kiedy jest dobry sposób na zmianę. Wspomniałem już, że jest ona raczej zawsze niewygodna, i to z wielu różnych powodów. Między innymi z tego, że wytrąca trochę człowieka z komfortu, a efekt jest też nie do końca pewny. Raczej trudno mówić, że jest jakiś dobry moment na zmianę bez żadnej gwiazdeczki. Oczywiście, są momenty lepsze i gorsze. 

Żeby to lepiej sobie zobrazować, zacznę może od tego, że każdy projekt wdrożeniowy (szczególnie te duże) ma swoje etapy niezależnie od tego, jaki przyjmiemy sobie model pracy. To może być, w przypadku bardziej kaskadowego podejścia: analiza, później design, wdrożenie, integracja, na koniec rozwój i utrzymanie. W przypadku bardziej zwinnym mogą to być spisane najważniejsze potrzeby biznesowe, wdrożenie jakiejś dużej funkcji czy bardziej istotnego przyrostu. 

Możemy to definiować jakkolwiek, ale jakieś etapy się prawdopodobnie w takim projekcie pojawią albo przynajmniej w danym momencie można rozejrzeć się po tym, jak wygląda sytuacja i powiedzieć sobie, że da się doprowadzić projekt do końca przyjętego etapu. Na przykład, jeżeli jesteś dwa miesiące po rozpoczęciu projektu i będzie trzeba podjąć decyzję, kiedy jest najlepszy moment na zmianę, to można przyjąć, że dobrym milestone’em będzie realizacja projektów graficznych do końca i spisanie zakresu projektu, czyli zamknięcie etapu, nazwijmy to, koncepcyjnego. 

Jeżeli jesteś w połowie prac nad jakimś konfiguratorem czy integracją, to, nawet jeżeli nie masz zdefiniowanego tego jako etap w projekcie, można określić, że najlepszym momentem będzie zakończenie prac nad nim, czyli zamknięcie takiego dużego tematu, który pozwoli w miarę luźno przekazać sobie informacje o tym, co dalej, i te, powiedzmy sobie, filary są po prostu pokończone. 

Taka luźna definicja etapu jest mi potrzebna do tego, żeby podzielić się z Tobą następującym stwierdzeniem: im bliżej końca danego etapu, tym mniej sensowna jest zmiana jednej firmy na drugą. Teraz trzeba jeszcze w tym wszystkim porzeźbić, żeby nie rozstawać się z ogólnie przyjętą koncepcją. Takim najbardziej naturalnym momentem na zmianę jest moment, w którym rzeczywiście jedna praca się kończy, a zaczyna druga, czyli właśnie kończą się analityka i grafiki, a zaczyna wdrożenie, czy domykamy ten etap, tak jak mówiłem o konfiguratorze, jakby zamykamy coś, co jest duże i będzie bardzo upierdliwe przekazanie tej części prac samej w sobie. 

Generalnie chodzi więc o to, żeby jak najbardziej ograniczyć tarcie przy zmianach jednej firmy na drugą, więc pokończenie rzeczy, które później trochę uproszczą komunikację, jest właśnie takim momentem, w którym ta zmiana może nastąpić. 

Z mojego punktu widzenia, biznesowego, najgorszym momentem jest zmiana w okolicach, powiedzmy, 90% projektu czy etapu. Może się wtedy okazać, że taka zmiana bardzo negatywnie wpłynie na terminy, bo jeżeli według planu, przykładowo, do końca został miesiąc, czyli wtedy będziesz miał MVP wdrożone na produkcji, a Ty sobie zaczniesz grzebać przy firmie wdrożeniowej, to jest duże ryzyko, że zobaczysz projekt dopiero po roku, być może. Oczywiście, jest to też kwestia tego, na ile ten miesiąc, o którym mówię, jest na papierze, a na ile jest siódmą deklaracją takiego terminu. Może się okazać, że te terminy już były przesuwane. 

Zahaczmy jeszcze o tę drugą stronę medalu, bo to też ważna kwestia. Czyli jedna rzecz to właśnie te terminy. Skoro już o tym mówię, to też druga sprawa, czyli jeżeli jesteś na końcu projektu, należy się zastanowić, czy warto rozgrzebywać i wsadzać kij w mrowisko w momencie, kiedy już tak niewiele zostało do końca pracy, ale raz – być może to nie jest tak do końca tak niewiele, jakby się mogło wydawać albo jak to wygląda na papierze. Druga rzecz – trzeba też sobie obiektywnie odpowiedzieć na pytanie: Czy pozwolenie firmie dowiezienia tych pozostałych dziesięciu procent nie nabije tak dużego długu technologicznego, że później do pracy nad kodem będzie potrzebny bardziej egzorcysta, niż firma wdrożeniowa. 

Czyli jeżeli jest sytuacja, że firma, która dla Ciebie pracuje, widzi, że projekt po prostu się wykoleja i robi to coraz bardziej, bo tam już dawno się przypalił budżet, terminy i zakres w ogóle się posypały, to może się okazać w długiej perspektywie, że te 10% to będą pieniądze wyrzucone w błoto. Wtedy być może warto nawet trochę dłużej poczekać niż bardziej zakopywać się w tych ruchomych piaskach. 

Nie jest to taka oczywista decyzja i nie chciałbym, żebyś to sobie przyjmował na takiej zasadzie, że 90% to czekamy, a 50% to jedziemy, czy początek etapu to jedziemy, a każdy inny moment to trzeba poczekać, bo nie jest to takie oczywiste. Natomiast na takim dużym poziomie i patrząc z lotu ptaka, to im bliżej jesteśmy zakończenia etapu, tym ten moment wydaje się mniej sensowny, co nie oznacza, że taki nie jest. 

Podsumowując ten moment zmiany, to na najbardziej ogólnym poziomie, czyli patrząc bez szczegółowej wiedzy, tego, jak ta firma pracuje, na ile te deklaracje były poparte rzeczywistością i tak dalej, to najbardziej komfortowym momentem wydaje się albo jakiś koniec analizy, albo koniec prac graficznych, bo wtedy firma po prostu wjeżdża na wdrożenie. To może być też zakończenie wdrożenia MVP, bo wtedy firma wjeżdża na rozwój. Ten sklep jakby już zarabia na siebie, więc ten czas, powiedzmy sobie, zmiany, nie jest już aż taki bolesny, bo przynajmniej zaczyna się już zwracać. Jeżeli jesteś pomiędzy tymi etapami, to już trzeba sobie policzyć na spokojnie lub przy pomocy eksperta (o tym jeszcze pewnie też powiem ze dwa słowa), co zyskasz a co stracisz na zmianie w tym danym konkretnym momencie. 

Mówiąc o ekspercie, to może teraz rozwinę… Ważne jest to, żeby nie władować się w taki scenariusz z ekspertem typu hydraulik – jeżeli kiedyś wołałeś hydraulika do domu, to wiesz, że częstym problemem jest to, że on przyjdzie i powie, że tam jest cała instalacja zawalona i ktoś, kto to robił, to był jakiś dzban i tak naprawdę najlepiej by było wrzucić granat i zrobić od nowa. 

Tego też trzeba się wystrzegać, tym bardziej, że firmy też nie są święte, a przynajmniej nie wszystkie. Jeżeli pójdziesz po audyt kodu czy jakąś analizę, a trafisz na firmę, która akurat ma dziurę w realizacji, to ona Ci naprawdę powie, że warto już teraz, natychmiast zmienić firmę wdrożeniową, bo zaraz to będzie po prostu apokalipsa, a nie zawsze tak jest. Tutaj więc będzie trzeba zwrócić szczególną uwagę na to, żeby wszystko było poparte obiektywnymi argumentami. 

Oczywiście, niemały wpływ na te decyzje będzie miał jeszcze sposób zmiany firmy i to, jak ten proces będzie przebiegał, ale o tym już w następnym punkcie.

Jak sprawnie zmienić firmę wdrożeniową?

Teraz parę słów o samym procesie. Przede wszystkim (i to jest chyba w ogóle najważniejsza część całego tego odcinka) warto sobie pewnie podkreślić, że proces zmiany w dużej mierze będzie tak dobry, jak to, w jakich relacjach rozchodzisz się z tą firmą. 

To jest znowu taka myśl uniwersalna, bo jeżeli jest na przykład tak, że jesteś z tą firmą w dobrych relacjach, to, po pierwsze, jest duża szansa, że w ogóle nie będzie konieczności zmiany, bo plany naprawcze się wdrożą i się dotrzecie. Natomiast jeżeli się nie uda, to ta relacja, w jakiej się rozstajecie, będzie bardzo istotnie wpływała na to, jak wszystko będzie mogło wyglądać. 

Wrócę tutaj na chwilę do poprzedniego punktu, bo mówiłem o tym, że w realizacji prac zmiana firmy wdrożeniowej może być dość skomplikowana, gdyż zajmie to dużo czasu, będzie trzeba się rozejrzeć po kodzie i tak dalej. Ale jeżeli firma, która dotychczas Cię obsługiwała, otwarcie zadeklaruje Ci pomoc i później będzie się wywiązywać z tej deklaracji, pomoc w przejęciu projektu przez inną firmę, to troszeczkę zmienia to pogląd na timing. 

Jeżeli sobie powiecie, że współpraca nigdzie nie idzie i w zasadzie nie ma sensu tego ciągnąć, zostanie ta decyzja po prostu obustronnie przyjęta jako fakt, to, mówiąc wprost, może faktycznie nie ma sensu tego ciągnąć. Czasami bardziej uzasadnione jest to, żeby nawet w 90% przejąć ten projekt z różnych powodów, na przykład z takich, że inna firma ma lepsze moce przerobowe czy większe kompetencje, żeby to dowieźć na wyższe jakości czy cokolwiek innego. 

Jeżeli pierwsza firma deklaruje swoją pomoc, to nawet jeżeli coś jest rozgrzebane, przy takim bardzo płynnym, partnerskim i takim, nazwijmy to, harmonijnym przekazaniu projektu, nie powinno być to tak naprawdę dużym problemem.

To jest trochę tak, jakby ten projekt migrował między zespołami w obrębie jednej firmy, czy jakby doszła nowa osoba do projektu. Po prostu trzeba coś przekazać. Jeżeli te dwie firmy przez jakiś czas by wspólnie pracowały nad projektem, czy jedna byłaby pod telefonem, czy to przekazanie odbyłoby się w bardzo płynny sposób, to w zasadzie większość tarć zostaje wyeliminowana. W sumie wtedy ten timing rzeczywiście ma troszeczkę mniejsze znaczenie. Tutaj, nawiasem mówiąc, warto spróbować powalczyć nawet o taki zapis na poziomie formalizacji umowy, żeby w razie czego firma, jak nie z chęcią, to przynajmniej musiała podjąć się takich działań, które doprowadzą do wylądowania projektu u innego dostawcy. Właśnie na wypadek, gdyby okazało się, że trzeba się rozstać, a ta firma chciałaby stanąć okoniem. 

Wiem, że różnie to bywa, że niestety są firmy, które się obrażają i jak nie z nami, to z nikim. Rzeczywiście tak bywa, więc fajnie byłoby mieć to po prostu zapisane w umowie w takim najgorszym wypadku, że, nazwijmy to, jak nie pałą to młotkiem. 

Tu z kolei, nawiasem mówiąc, jeżeli słuchasz tego odcinka, a jesteś właścicielem takiej firmy wdrożeniowej czy jakiejkolwiek innej agencji, bo z agencjami SEO, marketingowymi i tak dalej pewnie też są podobne problemy, to moja rada jest taka, żeby właśnie dokładnie w ten sposób wyglądało przekazanie projektu, jak mówiłem na samym początku tego punktu, czyli bezszwowo, w duchu współpracy, w przyjemnej, porządnej, partnerskiej relacji i atmosferze. Ja nie znajduję powodu, dla którego miałoby to się odbywać w innych warunkach, to znaczy trzeba powiedzieć sobie wprost: nie wszystko się wszystkim w życiu udaje. Czasami jest tak, że sama atmosfera trochę wyklucza fajną współpracę. 

Wydaje się, że skoro już ta decyzja została podjęta, to nie ma sensu tego kwestionować. Warto wykazać się odpowiedzialnością cywilną czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy i spróbować z tego ostatniego zadania się wywiązać naprawdę profesjonalnie i zostawić po sobie w miarę pozytywne wrażenie. 

Umówmy się, że nikt nie zmienia wygrywającego zespołu i ta zmiana, oczywiście, z czegoś wynika. Wierzę, że to może być tak, że nawet będąc właścicielem firmy czujesz się w jakimś sensie pokrzywdzony przez taką decyzję. Czasami nawet będziesz miał rację. Wiem, z jakimi klientami rozmawiam i też mam czasami poczucie, że te agencje zostały skrzywdzone zmianą. Niemniej ona nastąpiła. Można powiedzieć, że to już koniec, więc to ostatnie zadanie pod tytułem: „Rozstanie się w pokojowej atmosferze” wydaje się zadaniem, które każdy jest w stanie emocjonalnie dźwignąć. Po prostu warto przynajmniej spróbować do takiego scenariusza doprowadzić. 

Jednak apel apelem, a rzeczywistość bywa różna. Trzeba się przygotować na różne warianty. Najpierw może krótko o tym, jak wygląda taki proces zmiany dostawcy z mojego doświadczenia. 

Pierwszy krok, kiedy przychodzi do mnie klient, to są rozmowy, które bardzo mocno przypominają rozmowy handlowe. Rozmawiamy o tym, co jest do zrobienia, co było zrobione, z czego wynikają zmiany, co tak naprawdę jeszcze przed nami zostało, jak wygląda ten projekt, i tak dalej. Generalnie dążymy do tego, żeby ustalić sobie taki poziom zero, który byśmy osiągnęli przy tych pierwotnych rozmowach, czyli chcemy zrozumieć cel projektu. Być może tutaj nawet by się pojawił jakiś kosztorys, który by symulował sytuację: „Gdybyśmy to robili od zera, to kosztowałoby to tyle i zajęłoby tyle czasu”, czyli takie jakby wyzerowanie sobie tego poziomu, żeby było w ogóle od czego zacząć. 

Krok drugi – mając już ten poziom zero, to nałożenie na ten poziom stanu bieżącego projektu. Powiedzmy sobie, że mieliśmy na przykład zestaw widoków i brief przedwdrożeniowy, taki sensownie rozpisany. Wyceniamy to na dwa lata pracy i półtora miliona. Potem tak po prostu będzie, że skoro przejmujemy projekt, to on jest już na jakimś etapie. W tym, na jakim jest etapie projekt, trzeba się po prostu porządnie rozeznać. Tutaj następują jakieś pierwsze wymiany materiałów. Tu można się wymienić kodem, dostępem do backlogu, repozytorium, czasami do serwera produkcyjnego czy deweloperskiego (zależy, w jakim stanie jest projekt) i rzeczywiście celem jest to, żeby się rozeznać i zrozumieć z tego poziomu zero, jak dużo jest zrobione, co jeszcze zostało do zrobienia i na ile to, co jest zrobione, ma w ogóle sens. 

Dzięki temu my jesteśmy w stanie rzeczywiście ocenić, ile z tego wszystkiego do końca projektu zostało i w jakim momencie do niego wchodzimy, żeby się też nie okazało (i tak też często bywa, to klasyka gatunku), że przychodzi firma, mówi, że ma już projekt skończony w dziewięćdziesięciu procentach, wymieniamy się backlogiem i się okazuje, że tam ktoś tak jest dobrym optymistą, i dopiero połowa, ale to tak z przymrużeniem oka, więc nawet niecała połowa projektu jest zrobiona, więc jeszcze kupa roboty. To 90% to było takie mocne palcem po wodzie. 

Bywa też różnie w tym momencie, jeżeli chodzi o jakość projektu, bo rzeczywiście może się okazać, że zakresowo jest całkiem nieźle, natomiast… Nazwijmy to tak: może być tak – od bieli, że wszystko jest faktycznie super, po prostu wchodzimy i kończymy projekt, zostały cztery zadania do zrobienia, do takiej czerni, że w zasadzie to najbardziej optymalnie byłoby zacząć z tym projektem od nowa gdzieś na boku i po prostu poprzerzucać sobie te funkcje, które jako tako wyglądają i nie są jakoś mocno rozbebeszone, czy tam przerzucić logikę, którą ktoś już raz wymyślił, żeby tego nie wymyślać od nowa, czy są tam jakieś drobne rzeczy, które nam się przydadzą, ale reszta to w sumie do wymiany. Oczywiście, przez wszystkie pozostałe odcienie szarości. 

Całe to takie rozpoznanie projektu, takie grzebanie w kodzie, oczywiście na takim w miarę wysokim poziomie, ma na celu pobieżną ocenę, co my tak naprawdę mamy do zrobienia. Czy te informacje, które przychodzą, że tam zostało 10% pracy, to jest rzeczywistość? Czy ten projekt w ogóle jest w takim stanie, że jest sens go rozwijać? Jak dużo realnie zostało pracy, żeby to się pojawiło na produkcji i nie zawaliło? I tak dalej, i tak dalej. Wychodzi więc nam z tego taki plan działania. 

Oczywiście, im bardziej ten projekt był poukładany czy był na wstępnym etapie, to tym jest łatwiej. Po analizie i grafikach to będzie po prostu etap wdrożeniowy do zrobienia. Tutaj tego kodu nie będzie trzeba jakoś tam oglądać. Być może go nawet nie będzie wtedy wcale. Czasami będzie to lista zadań do dokończenia sklepu plus cały backlog rozwojowy, czasami coś jeszcze innego. Ale dzięki tej pracy, którą wykonujemy, przynajmniej wiemy, od czego zaczynamy projekt i dokąd właściwie idziemy. 

Tu znowu wrócę jeszcze do urealnienia swoich oczekiwań co do tego etapu. Chciałbym, żebyś uważał na takie zabiegi, o których mówiłem, czyli na przykład, że w 90% projektu dajesz komuś kod do audytu, żeby na tej podstawie podejmować decyzję o zmianie firmy. Umówmy się, że w takim audycie zawsze coś wyjdzie. 

Jeśli audyt pójdzie nie tam, gdzie trzeba, to się właśnie odpali taki tryb hydraulika. Nie zawsze jest to powód do zmiany. Może być na przykład tak, że akurat firma sobie zaplanowała, że w tych 10% projektu między innymi te rzeczy, które sobie zrobiła na szybko, to je poprawi, czyli takie błędy optymalizacyjne czy ubytki składniowe sobie po prostu pouzupełnia i zrobi jakiś refactor. Tego nie wiemy, natomiast ja byłbym bardzo daleki od podejmowania decyzji na podstawie audytu, bo one mają bardzo różną intencję. Prawda jest taka, że jak będzie się szukało, to się zawsze coś znajdzie. 

Z drugiej strony taki bardzo głęboki audyt może się też w którymś momencie okazać bezużyteczny. W sytuacji, kiedy zostały dosłownie trzy zadania do zrobienia – oszlifowanie strony kontaktowej, żeby uruchomić sklep, to pomijając, że ja już wtedy w ogóle bym raczej starał się nie zmieniać firmy (ale bywa, że trzeba), jednak w takiej sytuacji, kiedy trzeba doszlifować tę stronę kontaktową, nie ma sensu robienie audytu, a już na pewno wdrażanie poprawek z niego. W sumie po co? Jeżeli ten sklep będzie działał, a Ty nie planujesz żadnych zmian, to może nie jest najbardziej priorytetowe prostowanie innych części, które po prostu działają. Żeby zachować taki puryzm technologiczny, to na pewno zawsze warto, ale być może po prostu w innym momencie. Tutaj trzeba więc ostrożnie z takim audytowaniem się i wyciąganiem wniosków na podstawie audytu, szczególnie jeśli on idzie do innej firmy technologicznej. 

Tak to wygląda od strony organizacji. Po tym wszystkim projekt przechodzi w tryb takiego przejęcia techniczno-organizacyjnego. Tam po kolei się już po prostu przenosi repozytorium, backlog, wersje testowe, produkcyjną, deweloperskie, oczywiście przy założeniu, że to nie były Twoje środowiska. 

Jeżeli to jest Twój serwer i Ty nim zarządzasz, i masz go pod kontrolą, to w sumie pewnie nawet nie ma sensu tego zmieniać. Być może nowa firma wdrożeniowa będzie chciała wprowadzić swój standard, jeżeli będzie odpowiedzialna za serwery, czy ustandaryzować sobie przepływ pracy, ale to są już rzeczy bardzo techniczne. Warto wiedzieć, że one mogą się po prostu wydarzyć. 

Od tego momentu firma zaczyna pracę. W zasadzie tu mamy tyle i na koniec zostaje część bardziej, nazwijmy to, porządkująca, ale ona też jest niezwykle ważna z punktu widzenia nawet, myślę, RODO. Po prostu pamiętaj o tym, żeby pozabierać poprzedniej firmie wszelkie dostępy do sklepu, serwerów, kont testowych. Warto też zwrócić uwagę na to, żeby poprzenosić sobie licencje, jeżeli firma coś kupowała w Twoim imieniu, żeby nie było takiej potrzeby, że za dwa miesiące będzie trzeba doszukiwać się kontaktu do firmy w jakimś tam celu, tylko faktycznie mieć to wszystko pod kontrolą w momencie, kiedy ta firma się zmieni, żeby później nie musieć się dopytywać. 

No i co? W zasadzie tyle. Od tego momentu pracujesz już z nową firmą, ze starą się żegnasz (miejmy nadzieję, że w relacjach partnerskich i pełnych wzajemnego szacunku). To też może pomóc, szczególnie wtedy, kiedy po miesiącu jednak mimo wszystko okaże się, że będzie trzeba o coś dopytać. Życzę Ci tego, żeby po drugiej stronie ktoś ten telefon odebrał, pomógł znaleźć brakujące odpowiedzi, a może pomógł też technicznie tej nowej firmie, żebyś ostatecznie Ty osiągnął sukces w projekcie. Przecież po to te projekty się zaczyna.

Podsumowanie

Na koniec dosłownie kilka zdań podsumowania. Pamiętaj o tym, że zanim podejmiesz decyzję, że zmiany są trudne i ich efekt nigdy nie jest stuprocentowo pewny. 

Oczywiście bywa tak, że człowiek sobie myśli, że gorzej być nie może, ale wiem, że życie lubi też zaskakiwać. Nic na szybko. Warto sobie porozmawiać, trochę popracować z firmą i poszukać możliwości. Jeżeli jej nie znajdziesz, warto też zadbać o to, żeby ten moment był takim naturalnym w sensie cyklu życia projektu, po jakimś etapie czy po zamknięciu jakichś feature’ów na sklepie, chyba że już naprawdę wyczerpały się Twoje zasoby emocjonalne albo ten dług technologiczny wysadzi projekt w kosmos. Czasami nie ma sensu zakopywać się jeszcze głębiej. 

To przejęcie jest tak proste, jak to, że agencja pomaga. W ostateczności, oczywiście, da się wszystko zrobić bez jej udziału, natomiast „stanie okoniem” na pewno nie pomaga, jest trudniejsze i wymaga więcej pracy, szczególnie przy oglądaniu kodu, nad którym pracował ktoś inny, a przy okazji jeszcze nie ma do niego dokumentacji. Ta pomoc agencji może się więc przydać. 

Na koniec przede wszystkim upewnij się, że zmiana coś wniesie, że Ty sam nie jesteś powodem tego, że była ona konieczna. Być może trzeba było najpierw coś zmienić po Twojej stronie, a potem być może agencję też, jednak jakąś pracę trzeba również odrobić w Twojej organizacji, żeby się nie okazało, że zmiana firmy była próbą rozwiązania problemu, który leży zupełnie gdzieś indziej. 

Tak czy inaczej, jeżeli już podjąłeś taką decyzję albo nosisz się z nią, to mi pozostaje trzymać kciuki, bo wiem, że ten proces bywa taki, że odbija się czkawką. Miejmy jednak nadzieję, że na końcu będzie czymś, co da Ci tę satysfakcję, której oczekiwałeś, podpisując tę umowę z pierwszą firmą. Trzymam kciuki i życzę powodzenia.